dził już, kiedy zjawili się pierwsi: Fouan i Delhomme.
Tylko dokończymy! — rzucił im Kozioł na powitanie, nie przerywając roboty, — Dalej, Franka, wal!
Nie ustawała, waląc jeszcze mocniej, porwana rytmem i tempem pracy. Tak zastał ich oboje Jan, który nadszedł, uzyskawszy od Hourdequina wcześniejsze zwolnienie od roboty. Widok ich obojga kolnął go w same serce żądłem nagłej zazdrości, spojrzał na nich ostro, jakgdyby złapał ich na gorącym uczynku, sprzężonych w tej podniecającej pracy, złączonych harmonją jej rytmu, jednako rozgrzanych, oblanych potem i tak rozpłomienionych, z ubraniem w takim nieładzie, że wyglądali raczej na zajętych płodzeniem dziecka niż młóceniem pszenicy. Musiała Franusia, waląca z takim zapałem kołatką cepa, doznać tego samego uczucia, bo nagle zatrzymała się, zmieszana. Kozioł odwrócił się i zastygł w nieruchomej pozie z wyrazem zdumienia i gniewu.
— Skąd się tu wziąłeś?
Wtej chwili Lizka, która wyszła naprzeciw Fouanowi i Delhomme’om, zbliżyła się do męża wraz z nimi, wołając wesoło:
— Prawda! zapomniałam ci powiedzieć... Był już u nas dzisiaj rano i zaprosiłam go na wieczór.
Rozogniona twarz Kozła nasrożyła się tak okrutnie, że dodała prędko, jak gdyby usprawiedliwiając się.
— Widzi mi się, ojcze Fouanie, że ma was o coś prosić.
— O co? — zapytał stary.
Jan oblał się pąsem i wybełkotał coś niewyraźnie, mocno nierad, że sprawa przybiera taki obrót i zostaje poruszona tak odrazu, wobec wszystkich.
Kozioł przerwał zresztą gwałtownie, zrozumiawszy
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.