Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

nic, że nie będzie już mógł chodzić do Kozłów i że teraz napewno już nie dadzą mu Franusi za żonę... Czy to nie głupio? Starczyło dziesięć minut: kłótnia, którą nie on wywołał i nieszczęśliwa bójka w chwili, kiedy rzecz była już na dobrej drodze... A teraz, wszystko przepadło! Klekot maszyny w głębi zapadającego zmierzchu przeciągał się niby głuchy jęk rozpaczy.
Nagle zatrzymało go spotkanie. Gęsi Flądry, która je zaganiała, znalazły się na zakręcie drogi naprzeciwko gęsi ojca Kiełbasy, które schodziły same, bez pastucha, ku wsi. Oba gąsiory, kroczące, każdy na czele swojego stadka, przewaliły ciała swoje na jedną łapę, utkwiły w przestrzeń wzajem przeciw sobie wielkie żółte dzioby, i dzioby wszystkich gęsi każdego stadka zwróciły się w tym samym kierunku, co dziób ich przywódcy, a równocześnie, ciała ich przewaliły się na tę samą stronę, co ciała gąsiorów. Przez chwilę zastygły nieruchome w tej pozie, niby rekonesans pod bronią, niby dwa patrole, wymieniające hasła. Potem, jeden z gąsiorów powiódł zadowolonym wzrokiem dokoła i potoczył się wprost przed siebie, a wszystkie gęsi potoczyły się za nim, przewalając się na niskich swoich łapach.

KONIEC TOMU I-GO