— Ha! trudno... trzeba ją oddać, trzeba... Niema co... Dość się naharowaliśmy, chcemy przynajmniej umrzeć w spokoju... Prawda. Różo?
— Tak, tak, jak Bóg na niebie! — dorzuciła stara kobieta.
I znów zapadło długie milczenie. Notariusz obcinał i czyścił w dalszym ciągu paznogcie. Wreszcie, wkładając scyzoryk zpowrotem do szuflady biurka, rzekł:
— Tak, to są powody słuszne i rozsądne. Nieraz bywa człowiek zmuszony zdecydować się na dobrowolną darowiznę... Muszę dodać, że stanowi ona zarazem oszczędność dla rodziny, bowiem opłaty stemplowe przy dziedziczeniu są wyższe, niż przy dobrowolnem ustąpieniu majątku za życia...
Kozioł, udający dotychczas obojętność, nie mógł powstrzymać się od zapytania:
— Czy naprawdę tak jest, panie Baillehache?
— Rozumie się. Zyskacie na tem kilkaset franków. — Wszyscy ożywili się, nawet twarz Delhomme’a poweselała, a ojciec i matka wzięli również udział w ogólnem zadowoleniu. — Tak, niema co wahać się dłużej, skoro kosztuje to o tyle taniej. Zrobione...
— Pozostaje mi tylko uczynić wam z urzędu kilka uwag — dodał notarjusz — Wielu mądrych ludzi potępia darowiznę majątku za życia, uważając ją za niemoralną, niweczącą węzły rodzinne... Możnaby w istocie przytoczyć pożałowania godne fakty: dzieci, dla których dobra rodzice wyzuli się ze wszystkiego, traktują ich karygodnie...
Obaj synowie i córka słuchali z otwartemi ustami, z nerwowem mruganiem powiek i drganiem policzków.
— A niech sobie ojciec trzyma wszystko, jeżeli nie ma do nas zaufania! — sucho przerwała wielce obraźliwa Fanny.
— Zawsze robiliśmy, co do nas należało — oświadczył Kozioł.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.