ra stała za nim, pokornie w roli sługi, Hjacynt rozśmieszał starego, strzelając w ten sposób hucznie na wiwat. Stary dał pięciofrankówkę, w izbie roznosił się smakowity zapach zupy z czerwonej fasoli i potrawki cielęcej z cebulą, specjalności Flądry, która przyrządzała ją, że palce lizać. Wnosząc zupę grochową, omal nie upuściła garnka, tak ją rozśmieszył stary kawał ojca. Rozległy się, jak na komendę, trzy głośne, krótkie detonacje.
— To na wiwat!... Od tego się zaczyna!... I, nadąwszy się z całych sił, dał czwarty, olbrzymi, ogłuszający wystrzał.
— To dla tych psiakrew Kozłów! Niech sobie zatkają nim gęby!
Fouan, zrazu poważny i skupiony, nie strzymał i parsknął głośnym śmiechem. Kiwał z zachwytem głową. Przypomniało mu to dawne dobre czasy. I on niegdyś za młodych lat miał taką samą sławę morowca. Dzieci jego wyrosły wśród ojcowego bombardowania. Rozparł się wygodnie łokciami na stole, czując się dobrze wobec tego dryblasa, Hjacynta, wpatrzonego w niego z zawilgłemi oczami, ze zwykłą swoją miną niefrasobliwego poczciwca.
— A, do wszystkich djabłów, ojcze, zażyjemy sobie wesoło! Nie będziemy sobie żałowali!... Tyle naszego, co się użyje teraz. Jak będziemy już gryźli ziemię, dużo nam przyjdzie z tego, że skąpiliśmy sobie jadła i napitku!
Zachwiany w swoich zasadach wstrzemięźliwości, wyznawanych przez całe życie, czując potrzebę ogłuszenia się, zgodził się stary Fouan z synem.
— A pewnie, że lepiej przejeść i przepić wszystko, niż zostawiać innym!... Na twoje zdrowie, chłopcze!...
Flądra podała potrawkę z cebulą. Zapadło milczenie i Hjacynt, żeby nie przerywać wesołego nastroju, puścił jeden jeszcze przeciągły, który przenizał słomę wyplatania stołka pod nim z śpiewną modu-
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/393
Ta strona została uwierzytelniona.