dze. Następnym już jednak razem rozśmieszył go jej manewr, kiedy, schowana w gąszczu drzew, zarzuciła pomiędzy stadko pasących się kaczek przynętę w postaci kawała mięsa, uczepionego u haczyka. Jedna z kaczek rzuciła się nagle na łup, połykając wraz z mięsem haczyk i linkę, i w jednej chwili znikła w powietrzu, nie zdążywszy nawet wydać krzyku. Niebardzo to godziwe, oczywiście; ale, mój Boże! stworzenia, żyjące na swobodzie, powinny właściwie należeć do tego, kto umie je schwytać. Inna rzecz kraść pieniądze! To już przestaje być uczciwe. Doszedłszy do takiej filozofji, zaczął się stary interesować pomysłowemi sztuczkami spryciarki, słuchał ciekawie nieprawdopodobnych jej historji: o worku kartofli, który sam ich właściciel pomógł jej przenieść, o krowach, dojonych do przynoszonej umyślnie butelki, nie wyłączając nawet sztuk bielizny, do których przewiązywała na sznurku kamienie i które zatapiała w Aigrze, a potem w nocy dawała nurka do wody i wyławiała je z niej. Wałęsała się ustawicznie po drogach pod pretekstem wypasania swoich gęsi, a w rzeczywistości, ukucnięta nad rowem, czatowała godzinami na okazję obłowienia się. Zaprawiła do tej roboty gęsi swoje nawet; gęsior, niby pies czujny, wydawał ostry gwizd, jak tylko zbliżał się ktoś niepożądany. Miała w tym czasie osiemnaście lat, nikt jednak nie dałby jej więcej niż dwanaście. Drobna była i szczupła, niby kiełek topoli, z koźlą swoją mordką o skośnych, zielonych oczach i szerokich, skręconych na prawo ustach. Jej mała, nierozwinięta, dziecięca pierś, stwardniała pod przykryciem starych kapot ojcowych, ale nie powiększyła się. Istny był z niej chłopak, nie znający przywiązania do nikogo, prócz swoich gęsi. Mężczyźni nic jej nie obchodzili, co jej nie przeszkadzało jednak kończyć bójek z pierwszym lepszym nicponiem, rozciągniętej na wznak, ot tak, dla zabawy, bo przecież od tego się jest... Zresztą, co w tem złego? Nic się jej i tak nie przylepi. Na szczęście, miała do czynienia
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/397
Ta strona została uwierzytelniona.