ko mi jedno, czy u ciebie, czy gdzieindziej, byle papier był napisany...
Słońce już wschodziło, kiedy Bécu przyszedł do nory Hjacynta i ojciec Fouan kurzył już swoją fajkę na progu. Na widok syna, zbliżającego się w towarzystwie polowego, ogarnął go niepokój. Zrozumiał odrazu, co to znaczy. Bécu zdawał się brać całą sprawę zupełnie na serjo; wydostano skądś atrament i zardzewiałe pióro stalowe i przedstaiwciel władzy zaczął mozolnie układać pierwsze zdanie protokułu, zmarszczywszy w groźnem napięciu brew, rozparty szeroko łokciami na stole. Równocześnie Flądra, której ojciec dał znak, postawiła przed mężczyznami trzy sklanki i litrową butelkę i Bécu, zaledwie dojechawszy do piątego wiersza, zmęczony, nie mogący wybrnąć z pogmatwanego opisu faktów, przyjął chętnie ofiarowany poczęstunek. Powoli sytuacja zaczęła się odprężać. Zjawił się następny litr, potem jeszcze jeden. W dwie godziny później wszyscy trzej prowadzili ożywioną, przyjacielską gawędę, zupełnie już pijani i absolutnie nie pamiętający o całem wydarzeniu.
— A wiesz ty, durny rogaczu, że wysypiam się z twoją babą? — zagadnął Hjacynt polowegeo.
To była prawda. Od owej zabawy łapał matkę Bécu po kątach, nazywając ją zresztą starym wycieruchem i bynajmniej się z nią nie ceremonjując. Ale Bécu, którego wódka rozsierdziła, uniósł się. Mógł tolerować podobne gadanie na trzeźwo, po pijanemu jednak czuł się niem dotkniętym. Zamierzywszy się pustą flachą, ryknął:
— Milcz, cholero, do wszystkich djabłów!
Butla roztrzaskała się o mur, omal nie trafiwszy Hjacynta, słaniającego się w błogiem rozmarzeniu. Żeby ostatecznie ułagodzić przedstawiciela władzy, postanowiono spożyć zaraz pospołu zająca. Flądra umiała tak dobrze pietrasić, że jak przyrządzała potrawkę z dziczy, roznosił się rozkoszny aromat po całej wsi, aż na drugi koniec Rognes. Ucztowanie trwało
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/401
Ta strona została uwierzytelniona.