Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/402

Ta strona została uwierzytelniona.

przez cały dzień. Noc już zapadła, kiedy siedzieli jeszcze przy jedzeniu, ogryzając i wysysając zajęcze kości. Zapalono dwie świece, aby móc raczyć się w dalszym ciągu. Stary Fouan wydostał trzy dwudziestosusowe sztuki i posłał Flądrę po litr konjaku. Ludzie na wsi dawno już pokładli się spać, a oni pociągali jeszcze z kieliszków. Hjacynt, macający wciąż ręką po stole w poszukiwaniu ognia, natrafił na arkusz z rozpoczętym i porządnie już ochlapanym wódką i sosem protokułem.
— Aha, prawda, trzeba to dokończyć — wymamrotał, zanosząc się pijackim śmiechem.
Spojrzał na dokument, obmyślając tłusty, jakiś farsowy kawał, którym mógłby zadokumentować całą swoją pogardę dla przepisów prawa. Nagle, uniósł w górę zadek, podsunął papier wprost przed siebie, nadął się i strzelił nań z całej siły, z moździerza, jak mawiał.
— Podpisany!
Wszyscy, nie wyłączając samego Bécu, buchnęli śmiechem. Wesoło było tej nocy w Zamku!
W tym właśnie czasie zawarł Hjacynt nową znajomość. Szukając pewnego wieczora ucieczki przed żandarmami w głębi jednego z rowów przydrożnych, znalazł tam zucha, który zajął już to schronienie, nie mając również ochoty pokazywania się ludziom. Zawiązała się wnet między nimi gawęda. Był to niejaki Leroi, przezwany Armatą, dobry kawał obwiesia, robotnik ciesielski, który przed dwoma laty zwiał z Paryża z powodu ciemnej jakiejś afery i wolał włóczyć się po okolicy, przenosząc się z miejsca na miejsce, przesiadując wszędzie po kilka dni, najmując się tu i owdzie do roboty, poczem, przepędzany z niej, szedł dalej. Kiedy zupełnie brak było roboty, żebrał po drogach, żywił się kradzionemi owocami i jarzynami, szczęśliwy, jeśli udawało mu się przespać na stogu siana. Cały w łachmanach, strasznie brudny, odrażająco brzydki, wymizerowany nędzą i pijaństwem, chu-