— Psiakrew, cholero, gryzipiórku zatracony! Cóż u djabła! Mam cię uczyć grzeczności?.. Dawaj mi tutaj ten twój papier!..
Widząc, że nieszczęśliwy woźny, znieruchomiały, zdrętwiały ze strachu, nie ma odwagi ani cofnąć się, ani postąpić naprzód, złożył się do niego z fuzji.
— Jak się nie pospieszysz, dostaniesz śrótem... Bierz twój papier i pójdź tu!.. Bliżej, no, bliżej!, tchórzu przebrzydły!.. Bo wystrzelę!..
Zesztywniały, zielony ze strachu woźny chybotał się na krótkich swoich nóżkach. Rzucił błagalne spojrzenie na ojca Fouana, ale ten palił w dalszym ciągu swoją fajeczkę w dzikiem zapamiętaniu przeciwko nakazom sądowym i człowiekowi, który jest w oczach chłopa ich wcieleniem.
— A, zdecydowałeś się nareszcie. Dawaj papier! Nie, nie końcem paluszków, jak gdyby niechętnie. Grzecznie, do djabła!.. Tak, nareszcie zrozumiałeś!..
Skulony, zdrętwiały pod niezapowiadającym nic dobrego śmiechem okrutnika, stał biedaczysko, mrugając powiekami w oczekiwaniu, co go spotka, cios kułakiem czy potężny policzek, który, czuł to, wisiał w powietrzu.
— Tak, to dobrze. A teraz, odwróć się!
Biedak zrozumiał, nie poruszył się i instyktownie ścisnął pośladki.
— Odwróć się, bo jak nie, to ja cię odwrócę!
Widział, że niema rady. Pokornie odwrócił się, poddając dobrowolnie nieszczęsny swój pośladek wychudzonego kota. Nie czekając, kopnął go Hjacynt tak z całego rozmachu w najczulsze miejsce, że cherlawa figurka zaryła się odrazu nosem w piasek o cztery kroki dalej. Zaledwie zwlókłszy się z ziemi, rzucił się sposponowany wysłaniec sprawiedliwości do ucieczki i gnał na oślep, gdy Hjacynt wołał jeszcze za nim:
— Uważaj, bo strzelam!
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/407
Ta strona została uwierzytelniona.