Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/412

Ta strona została uwierzytelniona.

li, kiedy poborca, wypłacając za kupony, odliczał staremu jego kwartalną rentę w nowiutkich piętnastu pięciofrankówkach. Oko Kozła rozbłysło chciwością, udawał jednak, że nie widzi ojca, jego zarzucenia chustki na pieniądze, a potem porwania ich nagłym ruchem, jakgdyby w szpony sępie i wsunięcia wgłąb przepaścistej kieszeni. Wyszli razem, ale zmieszany Fouan rzucał wciąż z ukosa podejrzliwe spojrzenia na syna. Kozioł, w najlepszym humorze, wpadł nagle w nastrój bardzo serdeczny i nie puszczał ojca, proponując mu odwiezienie go własną karjolką i w tym celu odprowadził go aż do oberży „Pod Dobrym Rolnikiem“.
Hjacynt był już tam z małym Sabotem, uprawiaczem winnicy, znanym ze swoich kawałów, a zwłaszcza z puszczania potężnych wiatrów, któremi możnaby obracać skrzydła wiatraka. Spotkawszy się, zrobili zaraz obydwaj zakład o dziesięć litrów, który z nich zagasi swojemi więcej świec. Podnieceni, wstrząsani wybuchami śmiechu przyjaciele poszli za współzawodnikami do tylnej sali oberży. Otoczeni zwartem kołem widzów, pracowali, jeden na prawo, drugi na lewo, z opuszczonemi majtkami i wypuczonym tyłem, gasząc każdy swoją świecę i nie chybiając ani razu. Okazało się jednak, że Hjacyntowi zabrakło raz tchu i dzięki temu Sabot zagasił dziesięć, a on tylko dziewięć. Wzburzyło to Hjacynta, który czuł, że cała jego sława narażona jest na szwank. Cóż to, do wszystkich djabłów?! Czy Rognes ma się dać pobić przez Brinqueville? I zaczął dąć, jak nie dął niggdy żaden miech kowalski: dziewięć! dziesięć! jedenaście! dwanaście! omal że nie przewrócił bębniarza z Cloyes, który zapalał świece na nowo w miarę ich gaszenia. Sabot z wysiłkiem doszedł do dziesięciu, doszczętnie opróżniony, zflaczały, a tymczasem tryumfujący Hjacynt wystrzelił jeszcze dwukrotnie, wołając na bębniarza, żeby zapalił te dwie na dodatek, do bukietu. Bębniarz zapalił je i obie zapłonęły pięk-