liści odgłos ucieczki tropionej zwierzyny. Uprzedzona w porę Flądra zdążyła czmychnąć.
Po zawieszeniu bata na miejsce ogarnęła Hjacynta wielka żałość filozoficzna. Może uporczywa, niedająca się niczem odstraszyć rozpusta córki nastroiła go pobłażliwie dla namiętności ludzkich. A może wpłynęła tak na niego duma z tryumfu odniesionego w Cloyes? Potrząsnął zmierzwioną swoją głową ukrzyżowanego złodzieja i pijanicy i rzekł do Armaty:
— Et, chcesz wiedzieć? Wszystko to bzdy nie warte.
I, unosząc pośladek ponad pogrążoną w cieniu doliną, puścił potężny wystrzał, jak gdyby na urągowisko, jak gdyby chciał nim zmiażdżyć całą ziemię.
Nadeszły pierwsze dni października; niebawem rozpocząć się miało winobranie, piękny tydzień pojednania, podczas którego zwaśnione rodziny godziły się zazwyczaj przy szklanicach młodego wina. Przez całe osiem dni zdaleka cuchnęło Rognes sokiem winogronowym; objadano się tak jagodami winnemi, że kobiety zakasywały spódnice, a mężczyźni spuszczali spodnie pod każdym płotem; co chwilę inna para kochanków, zawalana sokiem winnym, całowała się wpośród obciążonych wielkiemi kiściami łóz. Kończyło się to wszystko upijaniem się mężczyzn i zachodzeniem dziewcząt w ciążę.
Zaraz nazajutrz po powrocie swoim z Cloyes zabrał się Hjacynt do szukania skarbu. Trudno było chyba przypuścić, aby stary nosił przy sobie swoje pieniądze i papiery: musiał napewno wciskać je w jaką dziurę. Nadaremnie jednak przetrząsnął z pomocą Flądry cały Zamek nie omijając z podejrzliwością i sprytem kłusownika, żadnego możliwego schówka;