Interlokutor jego zapalił się odrazu.
— Tak, tak!... Ochrona produkcji!... Prawda? O to wam idzie! Cła ochronne, zakaz przywozu zboża z zagranicy, aby zboże francuzkie wzrosło w dwójnasób w cenie!... Tak, tak, wygłodzić Francję, doprowadzić do dwudziestu susów za czterofuntowy bochenek! Zatem wyrok na biedaków!... Jak pan, człowiek postępowy, ma odwagę powracania do tych potworności?
— Człowiek postępowy! człowiek postępowy! — powtórzył dwukrotnie Hourdequin lekko drwiącym tonem. — Oczywiście, że jestem człowiekiem postępowym, tak drogo mnie to jednak kosztuje, że wkrótce nie będę mógł pozwolić sobie na ten zbytek... Maszyny, sztuczne nawozy, wszystkie te nowe metody — wszystko to są rzeczy bardzo piękne, bardzo mądre, jedna tylko z niemi bieda, że rujnują one człowieka z całą nieubłaganą, zdrową swoją logiką.
— To dlatego, że nie ma pan cierpliwości, że żąda pan od nauki rezultatów natychmiastowych, zupełnych, że łatwo zniechęca się pan niezbędnemi próbami po omacku i że doprowadza to pana do powątpiewania o zdobytych pewnikach, do negowania wszystkiego!
— Może i tak. A więc robiłem jednak doświadczenia, nie cofałem się przed robieniem prób. Ślicznie! Niech pan wystara się dla mnie o order za to i niech inni poczciwi biedacy idą w moje ślady! — Hourdequin roześmiał się głośno z własnego dowcipu, uważając go za zakończenie rozmowy.
Pan Rochefontaine nie dał wszakże za wygraną.
— Chce pan zatem, żeby robotnik zdychał z głodu? — podjął żywo.
— Przepraszam! chcę, żeby chłop mógł żyć.
— Ja jednak, zatrudniając tysiąc dwustu robotników, nie mogę podnieść im płacy, nie doprowadzając się tem do bankructwa... Gdyby zboże podniosło się do trzydziestu franków, padaliby jak muchy.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/454
Ta strona została uwierzytelniona.