Wieczorem, kiedy Franusia oświadczyła swoją wolę wyjścia za Jana, tłumacząc się, że potrzebny jest jej mężczyzna, aby dopomógł jej do objęcia przez nią w posiadanie należnej części, Starsza nie odpowiedziała nic zrazu. Stała wyprostowana, z wybałuszonemi oczami; w myśli obliczała, jaką to jej przyniesie stratę, a jaki zysk, jaką będzie miała przy tem przyjemność, i dopiero nazajutrz pochwaliła zamiar Franusi. Przez całą noc, leżąc na swojem posłaniu, obmyślała sprawę tę, prawie wcale bowiem nie sypiała i pozostała z otwartemi oczami do rana, kombinując, jakie możnaby urządzić rodzinie przykre kawały. Małżeństwo to wydało jej się brzemiennem w takie konsekwencje dla wszystkich stron, że na samą tę myśl ogarnęła ją młodzieńcza wprost gorączka niecierpliwości. Przewidywała wszelkie związane z tem komplikacje, wyolbrzymiała je, czyniła w wyobraźni swojej zabójczemi. Tak ją to wszystko zachwyciło, że oświadczyła bratanicy chęć wzięcia całej sprawy na siebie, przez życzliwość, jak mówiła. Wymówiła wyraz ten, wymachując groźnie swoją laską: skoro bliscy opuścili ją, ona zastąpi dziewczynie matkę. Niech tylko spróbują ją ukrzywdzić!..
Zaczęła od wezwania do siebie swojego brata, Fouana, aby zażądać od niego porachunków z opieki. Stary nie mógł jednak dać żadnych wyjaśnień. Wyznaczyli go opiekunem dziewczyny bez jego woli; zresztą, wszystko zrobił pan Baillehache, trzeba więc jego się zapytać. W rzeczywistości, jak tylko zauważył, że sprawa zwraca się przeciwko Kozłom, udał jeszcze bardziej otępiałego, niż był nim wistocie. Wiek i świadomość własnej niemocy uczyniły go do reszty bezwolnym, tchórzliwym, zależnym od wszystkich. Po cóż miałby wchodzić w zatarg z Kozłami? Dwukrotnie już był bliski przeniesienia się do nich zpowrotem po nocach, spędzonych w nieustannym dreszczu trwogi na widok Hjacynta i Flądry, kręcą-
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/471
Ta strona została uwierzytelniona.