Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/493

Ta strona została uwierzytelniona.

z waty. Kiedy wreszcie zostawili go samego, uciekł czemprędzej, zdecydowany nie nocować już więcej w Zamku.
— Będziecie mieli dla mnie kącik? — zapytał raz jeszcze.
Kozioł zdawał się nagle ożywiony nieprzewidzianym tym powrotem ojca. Wraz z nim wracały mu znów pieniądze.
— Naturalnie, staruszku! Sciśniemy się trochę! Przyniesie nam to szczęście!
— Boże mój! byłbym bogaty, gdyby tylko szło o to, żeby mieć serce!
Franusia i Jan weszli wolnym krokiem do opustoszałego domu. Zapadała noc, ostatnie smutne błyski światła konały w cichych izbach. Wszystko tu było bardzo stare pod tym dachem ojczystym, który dawał przytułek pracy i smutkom trzech stuleci. Przywarło z nich coś posępnie poważnego do murów, jak do cienistych naw starych kościółków wiejskich. Drzwi zostały szeroko otwarte, zdawało się, że poryw burzy przewionął ponad belkami pułapu, krzesła leżały przewrócone na ziemi w nieładzie wpośród porozrzucanych szczątków przeprowadzki. Dom był jak wymarły.
Franusia zaglądała z kolei wszędzie, we wszystkie kąty. Mętne jakieś wspomnienia, dziwne, nieokreślone uczucia budziły się w niej zwolna. Tutaj, na tem miejscu, bawiła się jako dziecko. W kuchni, obok stołu, skończył życie jej ojciec. W pokoju przed łóżkiem, z którego zdjęto siennik, przypomniała sobie Lizę i Kozła, jak wieczorami sycili swoją żądzę z taką namiętnością, że słyszała ich ciężkie oddechy po przez tynk sufitu. Czy i teraz jeszcze będą prześladowali ją? Czuła tu wciąż jeszcze obecność Kozła. Tutaj schwycił ją pewnego wieczora w objęcia, a ona ugryzła go. Tam także. I tam również. We wszystkich kątach odnajdywała wspomnienia, dziwne mącące jej spokój.