Przed zaorywaniem pól na zimę pokrywała się Beaucja, jak daleko okiem sięgnąć, stertami nawozu pod przybladłem niebem wrześniowem. Od rana do wieczora sunęły zwolna po drogach wiejskich fury, naładowane pod wierzch starą, przegniłą słomą, z której gęsto kurzyła się para, jak gdyby wiozły one ciepło ziemi. Wszędzie wznosiły się na polach niewysokie garby stert, tworząc rozkołysane, wezbrane warstwami morze podściółek z obór i stajen. Na niektórych polach rozpostarto już nawóz warstwami, które przyciemniały czerniejącą zdala smugą grunt równiny. Wraz z tą fermentacją gnojowisk spływała w łono ziemi przyszła roślinność wiosenna. Rozkładająca się materja powracała do wspólnej macierzy, śmierć rodzić miała życie, i z jednego krańca bezkresnej równiny po drugi biła w górę potężna woń tego gnoju, żywiciela chleba dla ludzi.
Pewnego popołudnia zawiózł Jan wielką furę nawozu na pole swoje w Cornailles. Od miesiąca on i Franusia zamieszkiwali już w starym domu i życie ich potoczyło się czynnym, jednostajnym trybem zwykłej egzystencji wieśniaków. Zbliżając się do swojej działki, spostrzegł zdaleka Kozła, z widłami w ręku, zajętego na sąsiedniem polu rozściełaniem stert, które złożył przed tygodniem. Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie wzajem zpodełba. Spotykali się często, zmuszeni do pracowania jeden obok drugiego, jako że byli sąsiadami. Cierpiał na tem Kozioł zwłaszcza, bowiem część Franusi, odkrajana od jego
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/495
Ta strona została uwierzytelniona.
CZĘŚĆ PIĄTA
I.