zwłaszcza, że nie mieli ogrodu warzywnego, bo, rozumie się, matka Frimat zatrzymała swój, ów kąt, który wystarczał jej do wyżywienia siebie i dogadzania choremu. Byliby nawet wyprowadzili się z tego powodu, i poszukali obszerniejszego pomieszczenia, gdyby nie spostrzegli się, że ich bliskie sąsiedztwo do pasji doprowadza Franusię. Wspólny mur tylko oddzielał dwa obejścia. Umyślnie też powtarzali bardzo głośno tak, aby mogła ich słyszeć, że popasają tu na krótko tylko i że napewno powrócą lada dzień do siebie. Po cóż więc — prawda? zadawać sobie trud nowej przeprowadzki? Dlaczego i w jaki sposób wrócą, tego nie wyjaśniali i właśnie ta, na niewiadomych jakichś podstawach oparta, zuchwała, szalona ich pewność wyprowadzała Franusię z równowagi, psuła jej całą przyjemność pozostawania panią domu, nie mówiąc już o tem, że siostra jej, Liza, przystawiała czasem drabinę do muru umyślnie, aby ciskać jej w twarz obelżywe słowa. Od czasu ostatecznego uregulowania rachunków u pana Baillehache‘a powtarzała Liza, że ją okradziono i nie przestawała rzucać potwornych oskarżeń, wykrzykiwanych z jednego podwórza na drugie.
Kiedy Kozioł przyszedł nareszcie, zastał ojca, rozciągniętego na posłaniu, w kąciku, który zajmował za kuchnią, pod schodami, prowadzącemi na górkę z sianem. Były przy nim dzieci, ośmioletni już Juliś i trzyletnia Lorka, bawiące się wylewaniem na podłogę wody z dziadkowego dzbanka i urządzaniem w ten sposób rynsztoka.
— Cóż to znów? Co się ojcu stało? — zapytał Kozioł, stając przy łóżku.
Fouan odzyskał przytomność. Jego szeroko rozwarte oczy zwróciły się zwolna w stronę syna, w którego stary wlepił wzrok, nie poruszył jednak głową, jak gdyby skamieniały.
— Niech ojciec nie robi głupstw, zadużo mamy teraz roboty!... Niema co się wylegiwać.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/500
Ta strona została uwierzytelniona.