— Kozioł! Kozioł! — zawołała tak zdławionym ze wzruszenia głosem, że przybiegł w koszuli, myśląc, że ojciec umiera.
I on zrazu oniemiał. Potem ogarnęła oboje szalona radość, ujęli się wzajem za ręce i zaczęli podskakiwać, niczem kozy, zapominając o chorym, który leżał teraz z zamkniętemi oczami, z głową wciśniętą wgłąb poduszek i snuł bez końca porwane strzępy swoich bredzeń. Zdawało mu się ciągle, że uprawia rolę.
— Heta! wiśta! Zawracaj! zawracaj, mówię! Ani kropli dżdżu, ziemia jak kamień, do djabła!... Rękojeście pługa się łamią, trza będzie kupić inne... Heta!... wiśta!..
— Tss...! — szepnęła Liza, odwracając się z drżeniem.
— Et, co tam? — odparł Kozioł — Nie wie przecie nic! Nie słyszysz, czy co, że gada od rzeczy?
Usiedli tuż przy łóżku, nogi podginały się pod niemi, tak silny był wstrząs ich radości.
— Zresztą — zaczęła znów — nie będzie nas nikt mógł oskarżyć, żeśmy go obszukiwali, bo Bóg mi świadkiem, że ani mi to przez myśl nawet nie przeszło. Te pieniądze same wpadły mi w ręce... Chodźmy popatrzeć!
Ale Kozioł nie czekał i rozwijał już papiery, rachując głośno.
— Dwieście trzydzieści i siedemdziesiąt, to całe trzysta... Tak, tyle właśnie. Dobrze wyrachowałem, bo to był akurat kwartał. Piętnaście sztuk stosusowych, naonczas, u poborcy... Po pięć od sta. Patrzaj, czy nie zabawne, że takie małe, mizerne papierzyny, to jednak pieniądze, takie same pewne jak prawdziwa gotówka!
Ale Liza kazała mu znów zamilczeć, przerażona nagłym chichotem teścia, który teraz, jak się zdawało, musiał przenieść się myślą w czasy owego wiel-
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/504
Ta strona została uwierzytelniona.