Fouan wszelako, łażąc po wszystkich kominkach, opowiadał wszędzie o całej sprawie. Jak tylko mógł złapać kogoś w przejściu, wyrzekał przed nim na nieszczęśliwy swój los. W ten sposób wszedł pewnego rana na sąsiednie podwórze swojej bratanicy.
Franusia pomagała właśnie Janowi ładować na furę gnój. Podczas kiedy on, stojąc w głębi dołu, opróżniał go widłami, ona, wysoko na furze, przyjmowała kupy i udeptywała je nogami, aby zmieścić ich jaknajwięcej.
Stary stanął przed niemi i zaczął swoje lamenty.
— Czy to nie okropne? Własne moje pieniądze zabrali mi i nie chcą oddać!.. Cobyście zrobili na mojem miejscu?
Franusia zachowywała się tak, że musiał powtarzać trzy razy to pytanie. Zła była, że przychodził mówić z niemi o tem, przyjęła go też bardzo chłodno, chcąc uniknąć wszelkich powodów do zatargów z Kozłami.
— To nie nasza sprawa, mój stryju — odpowiedziała w końcu — nie obchodzi nas ona. Jesteśmy oboje z Janem szczęśliwi, że wydostaliśmy się z tego piekła!
I, odwrócona do niego plecami, udeptywała w dalszym ciągu gnój na furze, ubabrana nim aż po uda, tonąc w nim prawie, kiedy jej chłop rzucał jej kupę za kupą. Ginęła wówczas wpośród ciepłego oparu, czując się doskonale i odważnie wdychając chwytającą za gardło woń poruszanego gnojowiska.
— Nie warjat przecie ze mnie, to się widzi odrazu — prawda? — mówił dalej Fouan, jak gdyby nie dosłyszał jej odpowiedzi. — Powinni oddać mi moje pieniądze... A wy, czy także myślicie, że mógłbym porozdzierać papiery?
Ani Franusia ani Jan nie odezwali się ani słowem.
Nagle wyprostowała się Franka, stojąc na wierz-
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/510
Ta strona została uwierzytelniona.