chu naładowanej fury... Wydawała się bardzo wysoka, zdrowa i mocna, jak gdyby wyrosła tutaj i jak gdyby ta zapładniająca woń nawozu promieniowała z niej samej. Z rękami opartemi na biodrach, z okrągłą piersią, była teraz skończoną kobietą.
— Nie, nie, mój stryju, dajcie nam spokój! Mówiłam już wam, żebyście nie mięszali nas we wszystkie te gałgaństwa... I powiem wam jeszcze, kiedy już do tego doszło: dobrze zrobilibyście, żebyście nie przychodzili tu do nas więcej.
— Wypędzasz mnie zatem? — zapytał stary drżącym głosem.
Jan uważał za właściwe wtrącić się.
— Nie, żybyśmy was wypędzali, ale nie chcemy kłótni. Byłoby na trzy dni bójki, żeby zauważyli was tutaj... Każdy chce mieć spokój, prawda?
Fouan stał nieporuszony, patrząc to na jedno, to na drugie starczemi, wyblakłemi oczami. Potem odszedł wolnym krokiem.
— Dobrze! jak mi potrzeba będzie pomocy, będę musiał iść gdzieindziej, nie do was.
Pozwolili mu odejść, z przykrem nieco uczuciem, nie byli bowiem źli w gruncie. Ale co robić? Nic nie pomogłoby mu to, a oni napewno straciliby tylko sen i apetyt. Podczas kiedy Jan poszedł po swoje biczysko, ona starannie zgarnęła szuflą spadłe na ziemię resztki gnoju i rzuciła je zpowrotem na furę.
Nazajutrz wybuchła gwałtowna scena pomiędzy Fouanem a Kozłami. Codzień zresztą zawiązywała się na nowo kłótnia o papiery, przyczem stary powtarzał odwieczne swoje: — Oddaj mi moje pieniądze! z manjackim już uporem, a syn krótko odmawiał, rzucając mu jak zawsze: — Niech mi ojciec da spokój!... Powoli jednak zaczął się stan rzeczy psuć, od czasu zwłaszcza, kiedy stary szukać jął, gdzie syn mógł schować jego skarb. Teraz on zkolei obszukiwał cały dom, obmacywał futryny szaf, opukiwał mury,
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/511
Ta strona została uwierzytelniona.