które szczęśliwie udało się jej pokonać, wyszła z nich wszakże dotknięta do głębi niewdzięcznością ludzką, z mocnem postanowieniem nieoddawania nigdy już żadnych usług członkom swojej rodziny.
Fouan pukał trzy razy z rzędu, tak jednak nieśmiało, że Starsza niedosłyszała pukania. W końcu wszakże zbliżyła się do drzwi i zapytała:
— Kto tam?
— Ja.
— Co za ja?
— Twój brat.
Poznała niewątpliwie odrazu jego głos, nie spieszyła się jednak, chcąc zmusić go do wyjaśnień. Zapadło milczenie, poczem zapytała raz jeszcze:
— Czego chcesz?
Drżał, nie śmiał odpowiedzieć. Wówczas siostra szorstko rozwarła drzwi, kiedy jednak chciał wejść, zagrodziła mu wejście chudemi swojemi ramionami i zostawiła go na dworze pod strugami ulewnego deszczu, który nie przestawał lać ani na chwilę.
— Wiem, czego chcesz. Powiedziano mi o tem na wieczornicy... Tak, byłeś taki głupi, że dałeś się znów ograbić, nie umiałeś nawet uchować pieniędzy w kryjówce, a teraz chcesz, żebym wzięła cię do siebie, co?...
Widząc, że usiłuje bełkotać jakieś słowa wyjaśnień, uniosła się gniewem.
— Żebym choć nie była cię uprzedzała! Ile razy powtarzałam ci, że trzeba być nędznym tchórzem i idjotą, żeby pozbywać się własnej ziemi?!
— Masz teraz za swoje! — sprawdziło się, co ci przepowiadałam; wypędziły cię na ulicę niegodziwe twoje dzieci, musisz wałęsać się po nocy jak żebrak i nie masz nawet własnego kamienia, na którym mógłbyś złożyć głowę do snu!
Fouan z wyciągniętemi rękami płakał, usiłując odsunąć ją od drzwi. Ale Starsza nie ustępowała, wyrzucając z siebie potoki obelg, żeby ulżyć swojemu sercu.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/519
Ta strona została uwierzytelniona.