nych ludzi, służąc mu za pośrednika, kiedy konieczność dania odpowiedzi, potakującej czy przeczącej, stawała się nieunikniona. Matka posyłała go, a malec przynosił odpowiedź, dziadek bowiem jedynie w stosunku do niego naruszał milczenie. Nadto, wobec zupełnego zaniedbywania potrzeb starego przez wszystkich, chłopiec pomagał mu, niby mała gosposia, zaściełać łóżko z rana i przynosił mu jego porcję jadła, którą dziadek spożywał przy oknie, trzymając miseczkę na kolanach, nie chcąc nigdy zająć dawnego swojego miejsca przy stole. Obydwaj bawili się razem. Stary uszczęśliwiony był, mogąc, wziąwszy malca za rękę, chodzić z nim daleko, wciąż przed siebie, i w takich chwilach wyrzucał z serca wszystko, co dusił w sobie przez tyle czasu, nie przestawał mówić, ogłuszając towarzysza potokiem słów, wysławiając się z coraz większą trudnością, odkąd przestał posługiwać się mową. Ale mamroczący niewyraźnie starzec i malec, którego interesowały jedynie gniazda ptasie i kępy jerzyn, rozumieli się doskonale i gawędzili z sobą całemi godzinami. Dziadek uczył malca, jak zakładać gałązki z lepem na łowienie ptactwa i zmajstrował dla niego małą klatkę do umieszczania w niej świerszczy. Drobna rączka dziecka, którą ujmował w zwiędłej swojej dłoni podczas wędrówek po pustynnych, bezludnych i pozbawionych ziemi uprawnej drogach, była wszystkiem, co podtrzymywało go w życiu, co dawało mu jeszcze cień zadowolenia z egzystencji.
Fouan był zresztą jakgdyby wykreślony z liczby żyjących. Działał za niego, odbierał i podpisywał Kozioł, pod pozorem że biedaczysko na starość stracił głowę. Renta w wysokości stu pięćdziesięciu franków, pochodząca ze sprzedaży domu, była wypłacana Kozłowi bezpośrednio przez pana Baillehache’a. Trudności miał Kozioł jedynie z Delhomme’m, który nie zgadzał się na wypłacanie dwustu franków, należnych od niego Fouanowi, inaczej, aniżeli wprost na ręce ojca; z chwilą wszakże, kiedy zamknęły się drzwi za
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/525
Ta strona została uwierzytelniona.