chęć odebrania go innej kobiecie, prawnie poślubionej żonie. Nie namyślając się, schwycił ją Jan w objęcia i przewrócił na stos zboża, zachwyconą, czule gruchającą, niczem synogorlica, kiedy, nagle, wysoka, chuda postać pasterza owiec, starego Soulasa, kaszlącego gwałtownie i spluwającego, ukazała się z za stosu worów. Jakóbka zerwała się na równe nogi, a Jan zadyszany, mamrotał niewyraźnie:
— Dobrze zatem! Przyjdę po te pięć hektolitrów ziarna... O, jakie grube!... jakie grube!...
Ona, wściekła, patrząc na odwróconego plecami i nie myślącego odejść owczarza, mruknęła przez zęby:
— A, doprawdy, tego już nadto! Nawet wtedy, kiedy myślę, że jestem zupełnie sama, zjawia się dziadyga, licho wie skąd i nie daje mi spokoju. Już ja go wytrynię, do djabła!
Jan, wytrzeźwiony, pośpiesznie wyszedł z śpichlerza i odwiązał na podwórzu konia, nie zwracając uwagi na znaki, dawane mu przez Jakóbkę, która byłaby raczej zdecydowała się ukryć go w komorze małżeńskiej, niż wyrzec się swej zachcianki. On jednak, pragnąc wyrwać się jaknajprędzej, powtórzył raz jeszcze, że przyjdzie nazajutrz po ziarno. Poszedł piechotą, prowadząc konia za uzdę i przed wrotami zaczepiony został przez widocznie czekającego na niego Soulasa.
— No, widać, że niema już uczciwości na świecie, skoro i ty także wracasz do tej dziewki!... Mógłbyś się jej przysłużyć i poradzić, żeby trzymała język za zębami, jeżeli nie chce, żebym rozpuścił mój. Źle wyszłaby na tem, przekonałbyś się!
Ale Jan z brutalnym gestem poszedł, nie zwracając na niego uwagi, nie chcąc wtrącać się więcej do tych spraw. Głęboko był zawstydzony, zły na samego siebie za to, czego omal się nie dopuścił. Kochając tak bardzo Franusię, jak był pewien, że ją kocha, nie doświadczał jednak nigdy wobec niej nagłych
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/541
Ta strona została uwierzytelniona.