wał się popychać ją w tym samym również kierunku; ramiona rozprężyły mu się powoli, a twarz rozjaśnił milczący uśmiech, szeroko obnażający mu dziąsła. Spojrzawszy na niego, zrozumiała Franusia nagle, że nie zabierał się wcale do bicia jej. Nie, chciał zupełnie czego innego!... Chciał tego, czego odmawiała mu przez tak długi czas z takim uporem. Zadygotała badziej jeszcze, czując, że ją opuszczają siły, ją, dawniej taką dzielną, umiejącą bronić się tak zaciekle, tak nieustępliwie przysięgającą, że nigdy mu się to nie uda. A przecie nie była już smarkulą, skończyła dwadzieścia trzy lata na świętego Marcina, była już więc w tej chwili zupełnie dojrzałą kobietą z ponsowemi ustami i szeroko rozwartemi oczami, podobnemi do dwóch talarów. Doznawała przytem tak ciepłego i miękiego uczucia, że wprawiło ono członki jej w dziwne jakieś omdlenie.
Kozioł, zmuszając ją wciąż jeszcze do cofania się, przemówił nareszcie niskim, roznamiętnionym głosem:
— Wiesz dobrze, że nie skończyliśmy jeszcze z sobą, że chcę cię mieć i że będę cię miał!
Udało mu się przyprzeć ją do stoga i wówczas schwycił ją za oba ramiona i przewrócił na siano. Ona wciąż jeszcze usiłowała wyrwać mu się, walcząc wytrwale, przywykła oddawna do takiego szamotania się z nim. Mężczyzna trzymał ją w kleszczowym uścisku, unikając w ten sposób kopania go przez nią nogami.
— Czego się boisz, bydle przeklęte? I tak przecież masz dzieciaka w brzuchu!... Nie dam ci już drugiego... Możesz być pewna...
Franusia wybuchła płaczem, zaprzestając walki; ręce jej były skręcone, a nogi jej wstrząsał nerwowy skurcz; Kozioł nie mógł jej posiąść, odrzucany przez nią na bok przy każdej nowej próbie. Z brutalną wściekłością wrzasnął nagle na żonę:
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/547
Ta strona została uwierzytelniona.