zoches, znającego się też i na ranach. Zamawiał je, zasklepiały się, jak tylko tchnął na nie.
— Łebski człowiek! — oświadczyła Starsza z szacunkiem. — To on naprostował Lorillonowi kość piersiową! Całkiem się skręciła, uciskała mu żołądek, zupełnie już usychał. Najgorsze, że i matka Lorillon zachorowała na tę samą paskudną chorobę, zaraźliwą, jak mówią. W końcu wszyscy ją złapali: córka, zięć, troje dzieci. Byliby napewno powyzdychali jak muchy, gdyby nie sprowadzili ojca Sourdeau, który im to ponaprostowywał, pocierając żołądek grzebieniem rogowym.
Druga z obu starych kobiet potwierdzała każdy szczegół kiwaniem podbródkiem: wiadoma rzecz, niema co o tem mówić. I ona sama zacytowała inny jeszcze wypadek.
— Wyleczył on także małą Budinów z gorączki, rozkrawając na dwoje żywego gołębia i przykładając go jej na głowę.
I, zwracając się do Jana, siedzącego w zupełnem osłupieniu przy łóżku, dodała:
— Na waszem miejscu, Kapralu, posłałabym po niego. Może jeszcze nie zapóźno.
Ale Jan obruszył się gniewnie. Zarażony miastem, nie wierzył w takie rzeczy. Obie kobiety gawędziły długo jeszcze na ten temat, wymieniając sobie wzajem leki: pietruszkę pod siennik na bóle nerkowe, trzy żołędzie dębowe, noszone w kieszeni przeciwko spuchliźnie, szklanka wody, oświetlona promieniami księżyca i wypita naczczo na rozpędzenie wiatrów.
A jeżeli nie pośle się po ojca Sourdeau, to możeby jednak po księdza proboszcza? — rzekła nagle matka Frimat.
Jan znów oburzył się gniewnie, a Starsza zagryzła wargi.
— Też pomysł! Ciekawa rzecz, na co jej ksiądz proboszcz?
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/560
Ta strona została uwierzytelniona.