folwarku Saint-Juste. I tak wszyscy pokolei. Żadnej przytem możności wydostania się z tej niewoli! Nigdy jeszcze nie czuł się do tego stopnia niewolnikiem swojej ziemi, która pochłaniała codzień nowe wkłady pieniężne. Kapitały te i cała włożona w nią suma pracy przygważdżały go do niej coraz bardziej, niewolniczy łańcuch jego zacieśniał się coraz mocniej. Wielkiemi krokami zbliżała się katastrofa, która przypieczętuje ostatecznie odwieczny antagonizm pomiędzy małą i wielką posiadłością, grzebiąc je równocześnie obie. Był to początek przepowiadanych czasów, spadek ceny zboża poniżej szesnastu franków, zatem sprzedawanego ze stratą; bankructwo ziemi, spowodowane przyczynami socjalnemi, silniejszemi stanowczo, aniżeli wola ludzka.
I, nagle, Hourdequin, którego serce krwawiło się na myśl o własnej klęsce, przyznał nauczycielowi rację.
— Do djabła, słusznie mówi!... Niech ginie wszystko, powyzdychajmy wszyscy, niech ciernie i osty zagłuszą pola, skoro stan rolniczy przepadł, a ziemia wyczerpała się!
I, mając na myśli Jakóbkę, dodał:
Ja, na szczęście, mam innego móla, który zagryzie mnie, zanim to wszystko nastąpi.
Z wnętrza domu rozległy się szepty i kroki Starszej i Frimatowej. Na cichy odgłos ten Jan drgnął. Wszedł do izby zapóźno. Franusia nie żyła, może już oddawna. Nie otworzyła już więcej oczu, nie poruszyła zaciśniętemi wargami. Starsza zauważyła, że już po niej, dotknąwszy jej ciała. Badzo blada, z twarzą wyostrzoną i zaciętą, zdawała się spać. Stojąc w nogach łóżka, patrzył na nią Jan, oszołomiony tłukącemi mu się po głowie mętnemi myślami, bólem własnym, zdumieniem, że nie chciała zrobić testamentu, uczuciem, że coś się załamało i skończyło w jego życiu.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/581
Ta strona została uwierzytelniona.