rza, który mógłby przywrócić mu dawną świetność. Dlatego też przyjęli obu Delhomme‘ów, ojca i syna, w sposób bardzo serdeczny.
— Napijecie się kawy, co?... Elodjo, podaj cukierniczkę.
Jan odsunął swoje krzesło, aby wszyscy mogli zmieścić się przy stole. Delhomme, świeżo ogolony, z twarzą ogorzałą i nieporuszoną, nie mówił ani słowa, zachowując dyplomatyczną rezerwę. Nénesse, natomiast, starannie ubrany, w czarnych, wyszuwaksowanych bucikach, w kamizelce w złote palmy, w liljowym krawacie, był bardzo swobodny, uśmiechnięty, uprzejmy, czarujący. Kiedy Elodja, piekąc raka, podała mu cukierniczkę, spojrzał na nią i starał się zdobyć na żartobliwą, uprzejmą uwagę.
— Bardzo duże są te twoje kawałki cukru, kuzyneczko.
Elodja sponsowiała jeszcze bardziej i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, tak dalece zwykłe, uprzejme słówko młodego człowieka burzyło cały spokój jej niewinności.
Rano, przy wyjściu z cmentarza, spryciarz Nénesse poruszył połowę tylko sprawy. Od chwili pogrzebu, kiedy zobaczył Elodję po raz pierwszy, plan jego rozszerzył się nagle: nietylko postanowił zdobyć dom ale i młodą dziewczynę zarazem. Interes był bardzo prosty. Przedewszystkiem nie będzie musiał wyłożyć ani grosza, weźmie ją z domem w posagu. Nadto, o ile na razie posag ten przedstawiał się dość skromnie ze względu na zmniejszoną istotnie wartość zakładu, odziedziczy on jednak w przyszłości cały majątek po dziadkach, majątek wcale nie do pogardzenia. Dlatego właśnie sprowadził ojca, zdecydowany oświadczyć się odrazu o rękę panny.
Przez chwilę mówiono o pogodzie, wyjątkowo łagodnej na tę porę. Grusze dobrze kwitły, czy jednak kwiat utrzyma się? Kończono kawę, tempo rozmowy osłabło.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/597
Ta strona została uwierzytelniona.