teraz tamtej sprawy, którą proponowałeś mi dzisiaj rano.
Nénesse zdziwił się.
— A to dlaczego?
— Jakto, dlaczego? No, bo... widzisz... rozumiesz przecie... Nie pozostawiliśmy jej przecież do dwudziestego roku życia u Sióstr Wizytek, żeby... no, oczywiście, to... zupełnie niemożliwe!...
Mrużył oczy, wykręcał usta, chcąc, żeby Nénesse zrozumiał go z gestów i bojąc się powiedzieć zbyt wiele. Elodja, tam, na ulicy Żydowskiej! Panna, edukowana tak starannie! Nieskazitelna taka czystość i niewinność, wychowana w zupełnej nieświadomości wszystkiego!
— O, przepraszam — oświadczył Nénesse bez ogródek — to mi wcale nie dogadza... Żenię się, żeby założyć interes, chcę mieć kuzyneczkę za żonę i zakład wraz z nią.
— Cukiernię! — poprawiła pani Karolowa.
I potoczyła się dyskusja dokoła rzuconej przez nią nazwy, którą ona i mąż powtarzali dziesięciokrotnie. Cukiernia? Cóż znowu! Do czego byłoby to podobne! Młody człowiek i ojciec jego upierali się przy otrzymaniu jej przez Elodję w posagu, utrzymując, że niewolno wypuszcać z ręki takiego interesu, że to prawdziwe złote jabłko, które zapewni majątek przyszłej pani Nénessowej; brali przytem na świadka Jana, który potwierdził skinieniem głowy słuszność ich słów. Wreszcie, zaczęli wszyscy naraz krzyczeć, zapominając się, wymieniając nieosłonięte niczem szczegóły, dyskutując nad niemi, kiedy, nagle, niespodziany zupełnie fakt zamknął im wszystkim usta.
Elodja wyłoniła powoli głowę z głębin babcinego łona i wyprostowała całą wiotką swoją postać, niby wyrosła w cieniu lilijka z bladą twarzą chlorotyczki, z bezbarwnemi oczami i z włosami bez połysku. Obrzuciła wszystkich zdziwionem spojrzeniem i odezwała się spokojnie:
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/600
Ta strona została uwierzytelniona.