kłości, usłyszawszy nagle łkania za drzwiami. To były dzieci, Juliś i Lorka, w koszulkach, zbudzone hałasem, zwabione niezwykłą jasnością w otwartej komórce dziadka. Widziały i ryczały z przestrachu.
— Psiakrew, cholery! — wrzasnął Kozioł, rzucając się na dzieci, — jeżeli puścicie parę z ust, poduszę was!... Macie tymczasem na zadatek i pamiątkę!
Parą potężnych policzków przewrócił oboje na ziemię. Podniosły się, nie uroniwszy ani jednej łzy i pobiegły skulić się na sienniku, gdzie już ani się poruszyły więcej.
Teraz musiał wreszcie skończyć z tem, podpalił też odrazu siennik pomimo obaw żony. Na szczęście, komórka taka była wilgotna, że słoma paliła się wolno. Utworzyły się tak gęste kłęby dymu, że nawpół już uduszeni, otworzyli okrągłe małe okienko. Płomienie strzelały w górę, coraz wyżej, sięgając aż do pułapu. Ciało starego trzeszczało w nich i nieznośny już i tak odór spotęgowała woń palącego się mięsa. Cały stary dom spłonąłby niczem stóg siana, gdyby słoma nie zaczęła znów parować pod piekącem się ciałem. Na prętach łóżka pozostał już tylko nawpół zwęglony trup, zmieniony nie do poznania. Jeden koniec siennika był nietknięty, zwisał też jeszcze kawałek prześcieradła.
— Wyjdźmy! — szepnęła Liza, dygocąca z zimna pomimo rozprażonego powietrza.
— Czekaj, trzeba urządzić wszystko — odparł Kozioł.
Postawił przy głowach łóżka stołek, z którego przewrócił świecę starego ażeby ludzie mogli myśleć, że upadła na siennik. Tak był nawet złośliwie przezorny, że spalił kawałki papieru leżące na ziemi. Znajdą popiół, a on będzie opowiadał, że dnia poprzedniego stary znalazł swoją rentę i zabrał ją do siebie.
— No, skończone! połóżmy się!
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/610
Ta strona została uwierzytelniona.