dzwonić na mszę na dziewiątą, jak zwykle, prawda?
Widząc, że ksiądz nie odpowiada i tylko wlepia w niego świdrujący wzrok, pospiesznie dodał:
— Mamy tu biedną, bardzo chorą kobietę, zupełnie osamotnioną, bez grosza pieniędzy... Rozalja, wyplataczka, zna ją ksiądz... Posłałem jej trochę rosołu, nie mogę jednak sam wszystkiemu wydołać.
Twarz księdza rozchmurzyła się, dreszcz litościwego wzruszenia złagodził jej wyraz. Zaczął szukać rozpaczliwie po kieszeniach, znalazł jednak siedem susów zaledwie.
— Proszę o pożyczenie mi pięciu franków, oddam je w niedzielę... Do niedzieli zatem!...
Pobiegł dalej, zadyszany z ponownego pośpiechu. Niema gadania, że Pan Bóg, z którym zmuszony jest przychodzić do Rognes, pośle całe to przeklęte chłopstwo na wieczne smażenie się do piekła!... Ale cóż? czy to racja, żeby dać im cierpieć nad miarę tu na tej ziemi?
Delhomme, powróciwszy do orszaku, wpadł na straszliwą kłótnię. Z początku obecni przyglądali się z zainteresowaniem padaniu pełnych łopat ziemi, sypanej przez grabarza na trumnę. Przypadek wszakże zetknął na krawędzi otwartej jamy mogilnej Macquerona z Lengaignem, który zagabnął ostro rywala w sprawie terenu. Rodzina, zamierzająca rozejść się już do domów, zatrzymała się, przyjmując wnet żywy udział w utarczce, roznamiętniającej się coraz bardziej przy akompanjamencie rytmicznego, głuchego odgłosu rzucanych na trumnę pełnych łopat ziemi.
— Nie miałeś prawa — wrzeszczał Lengaigne — mogłeś sobie być merem, ile chciałeś, ale to nie racja, żeby wychodzić z szeregu; zrobiłeś mi to na złość, żeś się wtrynił tutaj, obok mojego taty!... Ale do wszystkich djabłów, nie leżysz tu jeszcze!
— Wynoś się! — odburknął Macqueron, jestem w swojem prawie!... Właśnie, że będę tu leżał; nikt
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/627
Ta strona została uwierzytelniona.