stusowej dobroci; jego małe, gniewne oczki wypiękniały, złagodzone litością; szerokie, mięsiste wargi złożyły się w bolesny uśmiech. Budzący postrach, zrzęda, wiecznie miotający pioruny gwałtownik miał serce żywo współczujące nędzy, oddawał biedakom wszystko: pieniądze, bieliznę, ubranie — do tego stopnia, że w całej Beaucji nie znalazłby się ksiądz, którego sutanna bardziej byłaby wyrudziała i więcej połatana.
Zaczął szukać niespokojnie po kieszeniach i po chwili wsunął Palmirze w rękę pięciofrankową monetę.
— Masz, schowaj, nie mam już więcej... Będę musiał pogadać ze Starszą, kiedy taka jest niegodziwa.
Teraz uciekł już na dobre. Na szczęście, kiedy ledwie już dyszał, gramoląc się pod górę, rzeźnik z Bazoches-le-Doyen, wracający do domu z drugiego brzegu Aigry, wziął go na swoją karjolkę, która potoczyła się wnet żwawo po równinie. Przy podskakiwaniu kół długo było jeszcze widać tańczącą sylwetkę trógraniastego księżego kapelusza, aż wreszcie znikła na widnokręgu na tle blado-sinawego nieba.
Przez ten czas plac przed kościołem zupełnie już opustoszał. Fouan i żona jego, Róża, powrócili do swojego domu, gdzie czekał na nich Grosbois. Na krótko przed dziesiątą zjawili się też: Delhomme i Hjacynt. Daremnie tylko czekano aż do południa na Kozła — przeklęty dziwak nie potrafił nigdy stawić się punktualnie. Zatrzymał się gdzieś napewno po drodze na śniadaniu. Chciano z początku przystąpić do losowania bez niego; pod wpływem wszakże głuchego lęku, jaki budził złością swoją i podejrzliwością, postanowiono odłożyć ciągnienie losów na po śniadaniu, około drugiej dopiero. Grosbois, którego Fouanowie poczęstowali kawałkiem boczku i szklanką wina, wypróżnił jedną butelkę i napoczął drugą, poczem wpadł w zwykły swój stan zupełnego zamroczenia.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.