Lequeu, grzejący przy piecu długie, sine swoje ręce, uśmiechnął się cierpko z miną człowieka wyższego, którego zajmowane przez niego stanowisko zmusza do milczenia:
— Ja? Nic nie powiem. Nie obchodzi mnie to.
Macqueron zanurzył po goleniu twarz w misce z wodą i, parskając i kaszląc przy wycieraniu się, rzekł:
— Otóż, słuchajcie, chcę coś zrobić... Tak, klnę się na Boga, że jeżeli uchwalą przeprowadzenie drogi, oddam mój grunt zadarmo.
Oświadczenie to wprawiło wszystkich w zdumienie. Nawet Hjacynt i Bécu, pomimo, że pijani byli na umór, podnieśli głowy. Zaległo milczenie.
Przyglądano mu się, jak gdyby nagle oszalał, on zaś, podniecony wywołanem wrażeniem, choć ręce dygotały mu z powodu przyjętego na siebie zobowiązania, dodał:
— Będzie tego dobre pół morga... Przysiągłem! Świnią będę, jeżeli cofnę dane słowo!
Lengaigne wyszedł wraz z synem, Wiktorem, doprowadzony do rozpaczy, do choroby nieomal, wspaniałomyślnością sąsiada. — Ziemia nic go nie kosztowała, dość naokradał się ludzi! — Macqueron, pomimo chłodu, zdjął ze ściany fuzję i wyszedł, aby wytropić królika, którego dostrzegł w przeddzień na skraju swojej winnicy. Pozostał tylko Lequeu, spędzający tutaj stale niedziele, chociaż nic nie pił, oraz obydwaj zapamiętali gracze z nosami utkwionemi w karty. Upływały godziny, inni wieśniacy przychodzili i odchodzili.
Około piątej jakaś brutalna ręka szarpnęła drzwi i na progu ukazał się Kozioł, a za nim Jan. Kozioł, zobaczywszy brata, zawołał:
— Byłbym założył się o dwadzieścia susów.. Cóż to, kpisz sobie z ludzi u licha, czy co? Czekamy na ciebie.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.