— Po starszeństwie chcecie? — zaproponował geometra. Zaczynaj ty, Chrystusie, jako najstarszy.
Wezwany w ten sposób, zbliżył się posłusznie, ale stracił równowagę, zachwiał się i o mało nie rozciągnął się na ziemi. Gwałtownym wysiłkiem wpakował całą pięść do kapelusza, jakby wyjąć z niego miał kawał skały. Kiedy trzymał już w ręce bilet, zbliżyć go musiał do światła.
— Dwójka! — zawołał, uważając widocznie cyfrę tę za szczególnie zabawną, parsknął bowiem śmiechem.
— A teraz ty, Fanny — wezwał ją Grosbois.
Mając już rękę na dnie kapelusza, nie spieszyła się z wyciągnięciem jej. Brała w rękę każdy bilet, przekładała go, ważyła oba porównawczo.
— Niewolno wybierać — zawołał z wściekłością Kozioł, którego dławił tłumiony gniew i który zbladł na widok numeru, wyciągniętego przez brata.
— A to dlaczego? — odpowiedziała. — Nie patrzę, wolno mi przecież pomacać bilety.
— Po co? — szepnął ojciec — jeden tyle wart, co drugi, ani w jednym niema za grosz więcej niż w innych.
Zdecydowała się wreszcie i pośpieszyła do okna.
— Jedynka!
— W takim razie Kozioł ma trójkę — zauważył Fouan. — Wyciągnij go, mój chłopcze.
W mroku, jaki zapadł, nie można było widzieć wielkiej zmiany, zniekształcającej twarz młodego człowieka. W głosie jego brzmiał dziki gniew:
— Za nic w świecie!
— Jakto?
— Myślicie, że się dam wywieść w pole? że przyjmę trójkę? O, co to, to nie!... Trzeci udział — prawda? Najgorszy! Mówiłem przecież, że trzeba było inaczej dzielić! Nie, nie, zadrwiliście sobie ze mnie!... Myślicie może, że nie poznałem się na waszych sztuczkach? Dlaczego to najmłodszy nie miał
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.