Pytanie to zaskoczyło go widać, bo zawahał się na chwilę i zdawał się grzebać w pamięci.
— No, widzicie, Włochy, to tak samo jak u nas. Są grunty uprawne, są lasy i rzeki... Wszędzie jedno i to samo.
— Biliście się?
— A no, tak — rozumie się.
Znów zaczął pykać z fajeczki, nie spiesząc się. Franka, podniósłszy oczy, wpatrzyła się w niego z nawpółotwartemi ustami w oczekiwaniu opowiadania.
Wszystkie kobiety zresztą były zaciekawione, nawet Starsza uderzyła znów laską w stół, aby uspokoić pojękującego Hilarjona, któremu Flądra podstępnie wbijała dla zabawy szpilkę w ramię.
— Pod Solferino w tęgich byliśmy opałach, chociaż lało ciągle jak z cebra... Nie miałem na sobie suchej nitki, woda ciurkiem leciała mi po plecach, wpadała aż w buty... Można prawdziwie rzec, nie kłamiąc, że przemoczeni byliśmy nawskroś.
Czekano dalszego ciągu, Jan nie dodał wszakże nic więcej, gdyż poza tem, o czem opowiedział, nie widział nic z bitwy. Po chwili milczenia odezwał się znowu zwykłym powściągliwym tonem:
— Ostatecznie, wojna to nie taka znów trudna rzecz... Na kogo los padnie, musi zginąć — prawda? Trzeba przecież spełnić swój obowiązek. Rzuciłem służbę wojskową, jak tylko można było, bo wolę inną robotę. Dobra to jednak rzecz dla tych, co wstręt mają do swojego rzemiosła i wpadają we wściekłość, kiedy nieprzyjaciel zaplugawia nam Francję.
— Podła to w każdym razie robota! — zawyrokował ojciec Fouan. — Każdy powinienby bronić własnego kąta i nic więcej.
I znów zapadło milczenie. Było bardzo miło; obecność krów dawała wilgotne, żywe ciepło, które
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.