Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/104

Ta strona została przepisana.

— Czego tu szukasz? — rzekł nieznajomy rozkazującym tonem. — Powiedziałem ci, że masz stać przy latarni.
Oczy Elka przywykły już do ciemności i mierzyły odległość.
— Dwóch śmiesznych człowieczków nadchodzi przez Eldor Street. Chciałbym, żebyś ich zobaczył, — szepnął.
W młodości Elk grywał w piłkę nożną, a teraz machnął potężnie nogą. Wartownik padł na ziemię, wydawszy tylko mimowolny stłumiony okrzyk. Nie odzyskał jeszcze tchu, gdy usłużne ręce rzuciły go już do auta policyjnego.
— Musimy wejść przez tylne drzwi, chłopcy, — rzekł Elk.
Tym razem furtka ogrodowa była otwarta. Elk zdjął buciki i w skarpetkach minął długi korytarz. Cicho otworzył drzwi do pokoju Maitlanda. Pokój był ciemny i pusty. Powrócił do komórki, gdzie zmywano naczynia.
— Na parterze niema nikogo, — rzekł. — Musimy zajrzeć na górę.
Był już prawie u szczytu schodów, gdy przez szparę pokoju gospodyni Maitlanda dostrzegł światło. Przesadził resztę stopni w trzech susach i rzucił się ku drzwiom. Ustąpiły za trzeciem natarciem. Pokój był zupełnie ciemny.
— Ręce dogóry! — zawołał w nagłą ciemność.
Odpowiedzią była zupełna cisza. Elk schylił się i rzucił na pokój snop światła swojej latarki elektrycznej. Pokój był pusty. Nadbiegli detektywi, zapalono lampę na stole, szkiełko lampy gazowej było jeszcze gorące. Przeszukano pokój, który był jednak zbyt mały, aby mógł ukrywać wielu ludzi. Jedno spojrzenie na okno przekonało Elka, że mieszkańcy domu nie mogli tędy uciec.
W drugim końcu pokoju znajdowała się szafa do garderoby, wypełniona staremi ubraniami, wiszącemi na wieszakach.
— Wyrzucić te rzeczy! — rozkazał Elk. — Muszą tam być drzwi do sąsiedniego domu.