Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/116

Ta strona została przepisana.

samo ze mną zrobią bez namysłu koniec. Już ja znam Żaby, Lola. To ludzie zdolni do wszelkiego przestępstwa, poczynając od mordu. Wielka Żaba jest ich bogiem, ich bałwanem... Znak zapytania przy mojem nazwisku? Gotów jestem uwierzyć w to! Wypaplałem trochę o nich, nie darują mi tego.
— Cyt! — ostrzegła go Lola. Rozległy się kroki, i Ray powrócił.
— Dzięki Bogu, już poszła! Ach, co to za straszny poranek. Żaby... Żaby... Żaby! On oszalał!
Lola spokojnie zapaliła papieros i rzuciła od niechcenia przez ramię: — Co masz przeciw Żabom? Płacą dobrze i mało wymagają.
Ray zdębiał. — Jak to rozumiesz? Przecież to są nikczemni przestępcy, którzy zabijają ludzi?
Lola potrząsnęła głową. — Nie wszyscy, — poprawiła. — To tylko motłoch. Większe Żaby są innego charakteru. Ja należę do nich, i Lew należy.
— Co ty tam gadasz u licha? — zapytał Lew z lękiem i gniewem.
— Musi się nareszcie dowiedzieć. Prędzej czy później musiał się dowiedzieć, — rzekła Lola niewzruszona. — Ray jest zbyt mądrym chłopcem, żeby miał długo wierzyć w poselstwo japońskie. Dlaczego nie ma się dowiedzieć, że jest Żabą?
— Żabą? — powtórzył Ray automatycznie, padając na krzesło.
Lola podeszła do niego. — Nie rozumiem, dlaczego miałoby być gorzej nazywać się Żabą, niż agentem obcego mocarstwa, któremu sprzedajesz tajemnice swojej ojczyzny. Wybrano cię z pośród tysięcy, ponieważ posiadasz wielką inteligencję. Powinieneś się czuć dumny, a nie oburzony. — Wyciągnęła do niego wąską, piękną rękę, którą Ray ucałował.