— Nigdy tego nie robiła. Dziwne, że nie słyszałem, jak odchodziła, gdyż spałem dziś bardzo mało. Wybaczcie mi, panowie, na chwilę.
Wyszedł z pokoju i po kilku minutach powrócił ubrany. Było już zupełnie jasno, choć słońce nie wzeszło jeszcze. John Bennett wydawał się niemniej zaniepokojony niż Dick.
— Czy jadąc autem nie zauważyliście panowie nikogo? Dick potrząsnął głową.
— Możebyśmy pojechali gościńcem dalej w stronę Shoreham?
— Chciałem panu to właśnie zaproponować, — rzekł Dick. — Czyż to dla niej nie niebezpieczne spacerować o tej porze samej? Drogi roją się od włóczęgów!
Stary nie odpowiedział. Usiadł obok szofera, utkwiwszy wzrok w szosie. Auto ujechało z szybkością pociągu pośpiesznego dziesięć mil, potem zawróciło i poczęło przeszukiwać boczne drogi. Kiedy się zbliżyli do wsi, Dick wskazał na gęsty las, ku któremu prowadziła wąska ścieżka.
— Jak się nazywa ten las?
— To Elsham Wood, w tę stronę chyba nie poszła! — zawahał się Bennett.
— Spróbujmy w każdym razie, — rzekł Dick, i skierowali się przez lasek z wysokich drzew, których rozrosłe wierzchołki ocieniały drogę.
— Tu są ślady auta, — rzekł nagle Dick.
Ale Bennett potrząsnął głową. — Wiele osób przyjeżdża tu, aby spędzić niedziele na powietrzu.
Dick zauważył jednak słusznie, że ślady te były świeże, a teraz stwierdził także, że skręcały one z drogi i wjeżdżały między drzewa. Auta nigdzie jednak nie było widać. Droga skończyła się i wjechali na polanę. Z trudnością zawrócono auto zpowrotem. Przejechali znowu przez lasek i wyjechali na gościniec, gdy Dick wydał nagle okrzyk.
Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/137
Ta strona została przepisana.