Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/143

Ta strona została przepisana.

— Musiało ich być napewno dwóch albo trzech, dokładnie nie wiem, — rzekł Balder. — Z dwoma dałbym sobie przecież radę, nie należę też do najsłabszych — nie, musiało ich być więcej, niż dwóch. Prócz Hagna widziałem z pewnością jeszcze dwóch.
— Czy drzwi od celi były otwarte?
— Tak, były szeroko otwarte, — rzekł Balder po chwili zastanowienia.
— Jak wyglądali?
— Mieli długie, czarne palta i nie próbowali wcale ukrywać twarzy. Poznałbym ich natychmiast. Byli to młodzi jeszcze ludzie, przynajmniej jeden. Co się potem stało, nie wiem. Związali mi nogi i nakryli mię kołdrą, tak że nic więcej nie widziałem ani słyszałem. Przez całą noc leżałem opuszczony i myślałem o swojej kochanej biednej żonie i swoich kochanych biednych dzieciach...
Elk opuścił go pośrodku tej jeremjady i udał się do celi, aby ją przeszukać starannie. Na tym samym korytarzu pełnił służbę dozorca, w małej, oszklonej komórce, w której znajdowały się indykatory cel. Każda cela miała na wypadek nagłej choroby dzwonek, zaś sygnały tych dzwonków ukazywały się na tablicy.
Na pytanie detektywa dozorca odpowiedział, że tej nocy dwa razy wzywano go do kancelarji. Raz gdy pijany aresztant zażądał lekarza, drugi raz o pół do drugiej w nocy, gdy miał przyjąć włamywacza, schwytanego w mieście.
— Oczywiście ludzie ci uciekli w tym czasie, — rzekł Elk.
Drzwi od celi Hagna otwierały się z obu stron. Pod tym względem różniły się one od drzwi innych cel. Umieszczono tu taki zamek, aby urzędnikowi, przesłuchującemu więźnia, umożliwić wyjście z celi bez wzywania dozorcy. Zamek nie został wyłamany, podobnież jak drzwi na dziedziniec. Elk