Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/144

Ta strona została przepisana.

kazał natychmiast zawezwać policjantów, którzy pełnili służbę przy bramach Scotland Yardu.
Od strony wybrzeża nie widziano nikogo. Policjant, który stał od strony Whitehall, przypomniał sobie, że o pół do trzeciej wychodził jakiś inspektor w uniformie. Był pewien, że to inspektor, bo nosił szablę i miał gwiazdkę na ramieniu. Zasalutował mu, a inspektor odkłonił się.
— To mógł być jeden z nich, — rzekł Elk, — ale co się w takim razie stało z dwoma pozostałymi?
Tu brakło wszelkiego śladu. Dwaj zbawcy znikli, jakby wsiąkli w powietrze.
— Za to dostaniemy napewno burę, kapitanie Gordon, — rzekł Elk. — Możemy się cieszyć, jeżeli się na tem tylko skończy. Niech pan lepiej idzie do domu i wyśpi się, kapitanie. Ja tej nocy przynajmniej trochę spałem. Jeżeli chce pan zaczekać chwilę, aż wyślę mego biednego Baldera do jego kochanej żony i kochanych dzieci, które zresztą znam już wszystkie po imieniu, to pójdę z panem.
Dick zaczekał przy wyjściu na Whitehall, aż Elk nadszedł.
— Tak, z ministerstwa nadejdzie z pewnością zapytanie, — rzekł Elk, — na to niema rady. Martwi mię tylko, że stawia to biednego Baldera w złem świetle, a ja chciałem mu właśnie wyświadczyć przysługę. Tak to zwykle bywa.
Było już blisko dziesiątej i Dick słaniał się z głodu i niewyspania.
Po drodze na Harley Terrace Elk oglądał się kilka razy za siebie.
— Czy czeka pan na kogoś? — zapytał Dick. — Widziałem właśnie jakiegoś człowieka, który — jak mi się zdaje — szedł za nami. W bronzowem palcie...
— Ach, nie, — rzekł Elk obojętnie. — To jeden z moich ludzi. Ale czy nie ma pan nic przeciwko temu, że pójdziemy tędy? — I nie czekając na odpowiedź, chwycił Gordona za