Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/147

Ta strona została przepisana.

— Naturalnie! — odparł Johnson poważnie. — To niezwykły człowiek, choć pod niektóremi względami jest bardzo niemiłym staruszkiem. Nie mówię tego ze względu na swoją utraconą posadę, nie, byłem zawsze tego zdania. Niema w nim ani iskierki dobroci. Zdaje mi się, że jedyne jego ludzkie uczucie, to miłość do malca.
— Do jakiego malca? — zapytał Elk zaciekawiony.
— Nie widziałem go nigdy, — rzekł Johnson. — Nigdy jeszcze nie przyprowadzono dziecka do biura. Nie wiem nawet, czyje to dziecko, ale zapewne jego wnuk.
— Teraz rozumiem! — rzekł Dick wolno po dłuższej pauzie. I miał prawo to powiedzieć, gdyż w tej chwili błysnęło mu rozwiązanie tajemniczej zagadki Żaby.
— Dlaczego panu wymówił posadę?
— Naprawdę, z powodu głupstwa. Kiedy przyszedłem dzisiaj rano, był już w biurze, chociaż zwykle przychodzi o godzinę później od nas. „Johnson“, rzekł, „zna pan miss Bennett?“ Odpowiedziałem, że mam przyjemność. „I jak słyszałem, był pan tam raz czy dwa razy zaproszony na obiad“. „Tak jest, mr. Maitland“, odpowiadam. „To dobrze, Johnson“, mówi Maitland, „jest pan zwolniony z posady“.
— To było wszystko? — zapytał Dick zdumiony.
— Tak, to było wszystko, — rzekł Johnson z rozpaczą.
— Czy pan to rozumie?
Dick nie odpowiedział. Ciekawy Elk, któremu się chciało pogadać jeszcze o Maitlandzie, zapytał:
— Mr. Johnson, pan przecież był przez wiele lat razem z tym człowiekiem: czy nigdy nie zauważył pan w nim czegoś, coby się panu wydało podejrzane? Czy nigdy nie miał potajemnych wizyt? Czy nie zauważył pan naprzykład, żeby on miał coś wspólnego z Żabami?