Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/154

Ta strona została przepisana.

Dick potrząsnął głową. — Poproszę pana, żeby pan zechciał zająć się teraz kwitem z przechowalni, — rzekł z godnością.
Elk pośpieszył strapiony na dworzec. Przedstawił zielony kwit, zapłacił za czas przechowania i otrzymał od urzędnika bronzową walizkę skórzaną.
— A teraz, mój drogi, — rzekł Elk, wyjawiwszy swoje nazwisko, — może pan sobie przypomina, kto przyniósł tę walizkę?
Urzędnik uśmiechnął się. — Tak doskonałej pamięci nie mam.
— Sympatyzuję z panem w zupełności, — rzekł Elk. — Ale gdyby pan spróbował to sobie przypomnieć, zeznania pańskie mogłyby być dla nas bardzo ważne. Twarze to przecież ostatecznie nie daty.
Urzędnik przerzucił kilka kartek książki.
— Zgadza się. Tego dnia miałem służbę. Ale otrzymujemy tyle bagażów na przechowanie, że niepodobieństwem jest zapamiętać czyjąś twarz. Wiem tylko jedno, że gdyby osoba ta miała w sobie coś szczególnego, przypomniałbym ją sobie.
— Tak. Więc przypuszcza pan, że człowiek ten wyglądał zupełnie zwyczajnie? Może to był Amerykanin?
— Nie, nie sądzę. Już od szeregu tygodni nie widziałem tu Amerykanina.
Elk zabrał walizkę do biura posterunku policyjnego na dworcu i otworzył ją wytrychem.
Zawartość była powszednia. Kompletne ubranie, koszula, kołnierzyk i krawat. Nowiutki komplet przyrządów do golenia. Mała buteleczka „Annato“, barwnika, używanego przez mleczarzy. Paszport na nazwisko John Henry Smith, ale bez fotografji, browning z pełnym magazynem, koperta z pięcioma tysiącami franków i pięcioma