Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/166

Ta strona została przepisana.

Obudziła się jeszcze zanim się dzwonek odezwał, ubrała się szybko i zeszła nadół, żeby sobie zagotować kawy. Gdy przechodziła koło drzwi sypialni ojca, Bennett zawołał: — Nie śpię już, gdybyś mię potrzebowała, Ello!
— Dziękuję ci, ojczulku, — rzekła Ella serdecznie. Rada była, że czuła jego obecność wpobliżu.
Pierwsze światło ukazywało się już na niebie, gdy sylwetka mr. Maitlanda wyłoniła się z mroku. Ella usłyszała cichy szmer, gdy otwierał furtkę. Tym razem pozostawił auto w sporej odległości od domu. Wydawał się bardzo zdenerwowany i początkowo nie mógł wymówić ani słowa. Ciężkie, zniszczone palto było zapięte pod szyję, a wielka czapka nakrywała jego łysą głowę.
— To pani, miss? — zapytał szeptem.
— Tak, mr. Maitland.
— Chce pani iść ze mną na spacer? Muszę pani cuś powiedzieć, cuś bardzo ważnego.
— Możemy pospacerować po ogrodzie, — rzekła Ella, zniżając głos.
Maitland zawahał się. — A jakby nas kto zobaczył? Ładnaby heca była. Chodźmy tylko kawałek na szosę, miss, — prosił.
— Nikt nas tu nie usłyszy, — pocieszała go Ella łagodnie. — Możemy przecież wejść na trawnik, jest tam kilka krzeseł.
— Wszyscy śpią? Służące?
— Nie mamy służby, — uśmiechnęła się Ella.
Maitland potrząsnął głową. — Wielkiej straty nima. Ja na nich patrzeć nie mogę. Sześć chłopa mam w domu, zawsze się boję, żeby mnie nie ukatrupili.
Ella poprowadziła go przez murawę, położyła na jednem z wyplatanych krzeseł poduszeczkę i czekała.