Początek rozmowy był jak i poprzednim razem beznadziejny, ale po chwili mr. Maitland tak się rozgadał, że Ella nie mogła nadążyć za jego słowami.
— Pani jest porządna dziewczyna, — mówił ochrypłym głosem. — Zaraz sobie to pomyślałem, jak tylko panią zobaczyłem pierwszy raz. Pani nie skrzywdzi bidnego staruszka, co? Panienko?
— Ależ, oczywiście, mr. Maitland.
— Zaraz sobie tak pomyślałem. I powiedziałem to nawet Matyldzie. Ona też mówi, że z panią jest wszystko w porzundku... Czy pani już była w domu poprawy? Panienko?
— W domu poprawy? — powtórzyła Ella i roześmiała się mimowoli. — Nie, mr. Maitland, nigdy jeszcze nie byłam w domu poprawy.
Maitland rozejrzał się ostrożnie dokoła, jakby się obawiał, że w krzakach okalających może ktoś być ukryty.
— A w klatce pani była? Ach, tak, myślę niby w więzieniu, panienko? Naturalnie, taka osoba jak pani nie może się na tem znać!
Rozejrzał się znowu.
— Widziałem tam wszystkich wielkich ludzi. Założyłbym się, że jestem jedynym, który widział na własne oczy samego Saula Morrisa, najtęższego chłopa z nas wszystkich... Niech pani pomyśli, że pani jest ja, o to tylko idzie. Niech pani pomyśli, że pani jest ja... ach, to jest straszne, panienko!
— Nie rozumiem pana, mr. Maitland, — szepnęła Ella cicho.
— On na panią nastaje! — Objął silnie jej ramię. — Pani się przecież wstawi za mną u niego, no nie? Niech mu pani powi, że panią ostrzegłem! On mnie już wtedy obroni, no nie?
Mówił błagalnym tonem, a Ella zaczęła pojmować, że to „on“ oznaczało Dicka. Ujął jej rękę i głaskał ją, a choć Ella nie widziała jego twarzy, wiedziała, że płakał.
Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/167
Ta strona została przepisana.