Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/169

Ta strona została przepisana.

John Bennett stał niezdecydowany, nie wiedząc, czy się zbliżyć, czy nie wprawi przez to Elli w zakłopotanie. Maitland rozstrzygnął sytuację, poczłapawszy w jego stronę.
— Dzieńdobry, panie, — rzekł. — Właśnie sobie gadamy z pańską dziewczynką. Chyba się pan nie gniewa, mr. Benett, co?
— Bynajmniej, — rzekł mr. Bennett. — Może pan wejdzie do domu, mr. Maitland?
— Nie, nie, — rzekł Maitland z lękiem. — Matylda czeka. — Nie wyciągnął ręki, zdjął tylko kapelusz. Maniery jego były istotnie niżej wszelkiej krytyki. Kiwnął Elli głową i rzekł: — Dowidzenia, panie!
W tej chwili Bennett wynurzył się z cieniu domu.
— Dowidzenia, mr. Maitland, — rzekł.
Maitland nie odpowiedział. Oczy jego rozwarte były szeroko z przerażenia, twarz śmiertelnie blada.
— Pan? Pan? — wykrztusił. — O Boże! — Zachwiał się. Ella chciała go podtrzymać, ale Maitland opanował się i ze zdumiewającą w jego wieku szybkością zbiegł po ścieżce, prowadzącej ku furtce, i rzucił się wdół szosy.
W wielkiej ciszy Ella słyszała jego suche łkanie.
— Ojcze, — szepnęła z trwogą, — czy on cię znał?
— Toby było dziwne? — rzekł John Bennett. — Połóż się teraz, kochanie.
— A dokąd ty idziesz, ojcze? — zapytała Ella zdziwiona.
— Muszę z nim pomówić.
Ella nie położyła się.
Stała przy drzwiach i czekała... pięć minut... dziesięć minut... piętnaście minut. Potem usłyszała warczenie motoru automobilowego i limuzyna przemknęła koło furtki, rozpryskując dokoła błoto. Wreszcie zjawił się John Bennett.
— Nie położyłaś się jeszcze? — rzekł szorstko,
— Ojcze, czy mówiłeś z nim?