Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/18

Ta strona została przepisana.

— Niech pan pozwoli za mną na tam tą stronę domu, pokażę panu studnię, — odpowiedziała dziewczyna, a Dick uświadomił sobie natychmiast, jak piękny miała organ mowy. Posłusznie poszedł za nią, ciekaw kto to jest. W głosie jej brzmiała nuta jakiejś wyższości, którą rozumiał doskonale. Był to ton dorosłej panny wobec młodego chłopca. Dick, który miał trzydzieści lat, a wyglądał na osiemnaście, doświadczył już tego tonu „dorosłych“ niejednokrotnie i nieraz się nim ubawił.
— Oto wiadra, a to nasza studnia, — rzekła nieznajoma. — Chętnie przysłałabym panu służącą do pomocy, ale nigdy nie mieliśmy służącej, nie mamy i zapewne nigdy mieć me będziemy.
— W takim razie jakaś uboga dziewczyna straciła okazję dobrej służby, — rzekł Dick, — gdyż uważam, że tu jest czarująco.
Nieznajoma milczała, przyglądając mu się przy napełnianiu wiader, a Dick odczuwał z jej strony mrożącą obojętność. Ale kiedy poniósł wiadra do auta, poszła za nim. Okrążyła wielki, żółty „Rolls“, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
— Nie boi się pan sam prowadzić tak ciężkie auto? — zapytała. — Jabym umarła ze strachu. Takie jest olbrzymie!
Dick wyprostował się. — Lęk? — rzekł z przechwałką. — To słowo wykreśliłem ze słownika swojej młodości.
Dziewczyna zmieszała się na chwilę, potem roześmiała się.
— Czy przyjechał pan przez Welford? — zapytała. Dick skinął głową potakująco. — W takim razie spotkał pan pewnie mego ojca na gościńcu?
— Spotkałem tylko jakiegoś pana w średnim wieku, o posępnem wejrzeniu, gwałcącego dzień święta, gdyż dźwigał na plecach wielką, bronzową skrzynkę.
— Gdzie go pan spotkał?