Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/209

Ta strona została przepisana.

którego mógł zabić jedną pięścią, spędził go z chodnika. Za każdym krokiem przeklinał Żabę. Gdy opuszczał Barnet, czekała go jeszcze długa droga, a zegar wiejski wybijał już jedenastą, kiedy natknął się na postać, siedzącą na skraju drogi. Widać ją było w bladem świetle księżyca, ale Brady poznał ją dopiero wtedy, gdy czekający wstał i zaczął mówić.
— Czy to pan? — zapytał jakiś głos.
— Tak, to ja, a ty jesteś Carter, tak?
— Ach, Boże wielki, — zdumiał się Ray, kiedy poznał głos. — Lew Brady?
— Ani słowa o tem! — warknął Lew. — Nazywam się Phenan, a ty się nazywasz Carter. Siadaj trochę, jestem śmiertelnie zmęczony.
— Co teraz będzie? — zapytał Ray, gdy usiedli obok siebie.
— Do djabła, skądże ja to mam wiedzieć? — syknął Brady, rozcierając obolałe nogi.
— Nie miałem pojęcia, że to jest pan! — rzekł Ray.
— Ja wiedziałem o tem doskonale.
— Ale poco kazano nam zrobić wycieczkę w tę piękną okolicę, Bóg raczy wiedzieć.
Po chwili Lew wypoczął dostatecznie, aby ruszyć w dalszą drogę.
— Jest tu gdzieś wpobliżu szopa, należąca do kupca z sąsiedniej wsi. Za parę pensów pozwoli się nam przespać.
— Dlaczego nie mamy wziąć lepiej pokoju?
— Nie bądź głupcem! — przerwał mu Lew. — Kto przyjmie taką parę włóczęgów? My wiemy, że jesteśmy czyści... ale oni nie. Nie, musimy postępować jak włóczędzy.
— Dokąd idziemy? Do Nottingham?
— Nie wiem. Jeżeli napisano ci, że mamy iść do Nottingham, to ja ci powiadam, że jest to ostatnie miejsce na świecie,