Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/211

Ta strona została przepisana.

— Spaliłem go. Czy wiesz, dokąd idziemy?
— Idziemy do Gloucester. To znaczy pieszo tylko do linji kolejowej. Potem pojedziemy pociągiem do Bath.
— Dzięki Bogu! — rzekł Ray uradowany. — Zdaje się, że nie uszedłbym już ani mili.
O siódmej wieczorem dwaj włóczędzy wysiedli w Bath z wagonu trzeciej klasy. Młodszy utykał lekko i siadł na ławce stacyjnej.
— Chodź dalej, tu nie możemy zostać, — rzekł towarzysz jego mrukliwie. — Musimy się przespać w mieście. Zdaje się, że jest tu gdzieś przytułek Armji Zbawienia.
— Zaczekaj jeszcze, — rzekł młodszy. — Dostałem kurczy od siedzenia w tym przeklętym wagonie. Nie mogę się ruszyć.
Pociąg, którym dwaj włóczędzy przyjechali, zajechał na dworzec prawie jednocześnie z pociągiem londyńskim i pasażerowie tłoczyli się śpiesznie do wyjścia. Ray patrzał na nich z zazdrością. Czekały ich czyste łóżka w domu...
Nagle wzrok jego przylgnął do postaci jednego z przybyłych pasażerów, i Ray drgnął.
Był to jego ojciec.
John Bennett zszedł po schodkach, rzuciwszy przypadkowe spojrzenie na dwóch obdartusów na ławce. Nie przyszło mu nawet na myśl, że ten włóczęga mógł być jego synem, dla którego układał właśnie plany przyszłości.
Poszedł do miasta, zabrał swoją kamerę z szynku, w którym ją był pozostawił, załadował sobie ten ciężar na plecy i z walizką w ręku udał się w drogę.
Jakiś policjant spojrzał za nim niechętnie i zawahał się, czy go nie zatrzymać.
Siła i wytrzymałość siwego człowieka były godne podziwu.