Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/213

Ta strona została przepisana.

się nie pokazywało, a John Bennett był z tego nawet rad, gdyż upał i zmęczenie czyniły go niezdolnym do trzeźwej myśli. Ogarnęło go miłe uczucie nieświadomości i John Bennett zasnął.
Śnił o triumfach, spokoju i wolności... Przez sen słyszał jakieś głosy, potem ostry ton jakby wystrzału. Ale wiedział, że nie był to wystrzał i zadrżał. Znał ten ton i przez sen zacisnął mocniej pięść. Przycisk aparatu elektrycznego miał jeszcze w ręku.

Owego ranka dwaj utykający włóczędzy przybyli o godzinie dziewiątej do Laverstock. Wyższy z nich zatrzymał się przed drzwiami gospody „Pod czerwonym lwem“, zaś podejrzliwy gospodarz obserwował gości z za firanki, ukrywającej go przed ich wzrokiem.
— Wejdź! — mruknął Lew Brady.
Ray był rad z tego rozkazu. Postać gospodarza zatarasowała wejście.
— Czego chcecie? — zapytał.
— Chcielibyśmy się czegoś napić.
— Tu się darmo nie pije, — rzekł gospodarz, mierząc podejrzanych gości od stóp do głów.
— Kto mówi, że chce czego darmo? — żachnął się Lew. — Moje pieniądze są tak samo dobre, jak czyjekolwiek inne.
— Jeżeli są uczciwie zarobione. Pokażno je...
Lew wydobył z kieszeni garść srebra, i gospodarz cofnął się. — No, to wejdźcie, — rzekł. — Ale niech wam się nie zdaje, że jesteście u siebie w domu. Możecie się napić, ale potem jazda!
Lew mrukliwie zamówił wódkę, gospodarz nalał im i podał do stolika.