Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/214

Ta strona została przepisana.

— To twoje, Carter, — rzekł Lew. Ray wychylił szybko kieliszek palącego płynu.
— Chciałbym, żeby się to już skończyło, czas mi wracać, — zaczął Lew. — Dla was, kawalerów, taka wędrówka to nic, ale my, żonaci, nie nadajemy się już do włóczęgi. Nawet kiedy żony nie są takie, jakie powinny być.
— Nie wiedziałem, że jesteś żonaty, — rzekł Ray z małem zainteresowaniem.
— Wiele jest rzeczy na świecie, których nie wiedziałeś! Naturalnie, że jestem żonaty. Już ci to raz powiedziano, ale tyś był za głupi, żeby w to uwierzyć.
Teraz Ray spojrzał na towarzysza stropiony. — Masz może na myśli to, co powiedział Gordon? — Lew skinął głową.
— Nie chcesz chyba powiedzieć, że Lola jest twoją żoną?
— Naturalnie, że jest moją żoną, — rzekł Lew zimno.
— Nie wiem, ilu mężów miała przede mną, ale ja jestem obecnym.
— Boże wielki! — szepnął Ray.
— No, co ci się stało? Nie wybałuszaj tak głupio ślepiów. Nie mam przecież nic przeciwko temu, że się w niej durzysz. Cieszę się, gdy widzę, jak się podziwia moją żonę. Nawet jeżeli to robi taki żółtodzióbek jak ty.
— Twoja żona? — powtórzył Ray, nie mogąc się opanować. — I ona należy także do Żab?
— Dlaczego nie? Ale nie możesz gadać trochę ciszej? Ten stary, gruby łajdak za ladą słucha obydwoma uszami. Naturalnie, że Lola jest zbrodniarką. Myśmy przecież wszyscy zbrodniarze, ty też! I takim trzeba być dla Loli, ona najwięcej lubi zbrodniarzy. Jeżeli chcesz mieć u niej widoki, musisz wykonać parę poważniejszych robót...
— Ty łajdaku! — syknął Ray, uderzając Lewa w twarz.
Zanim Brady zdążył podnieść się na nogi, gospodarz stanął między nimi: