Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/215

Ta strona została przepisana.

— Wynoście się obaj! — zawył. I rzucając się do drzwi zawołał pół tuzina imion męskich. Nadbiegł zpowrotem jeszcze w porę, aby schwytać Brady’ego, który potrząsał pięścią przed twarzą Ray’a.
— Odpokutujesz mi za to, Carter! — zawołał Lew głośno. — Już ja się z tobą kiedyś porachuję!
— Dalibóg, i ja z tobą! Ty psie! — rzekł Ray, pieniąc się z wściekłości.
Ale w tej samej chwili muskularny parobek chwycił go wpół i wypchnął na ulicę. Zaczekał na Brady ego, który podążył za nim tą samą drogą.
— Skończyłem z tobą! — rzekł. Twarz jego była blada, a głos drżał. — Skończyłem z tą całą przeklętą bandą! Wracam do Londynu.
— Nie zrobisz tego, — rzekł Lew. — Słuchaj, chłopcze. Czyś ty zupełnie oszalał? Musimy iść do Gloucester i spełnić swoje zadanie. A jeżeli nie chcesz iść ze mną, możesz przecież chodzić kawałek przede mną.
— Pójdę sam! — rzekł Ray.
— Nie bądź głupcem! — Lew Brady dogonił go i schwycił za rękę. Przez chwilę sytuacja wydawała się niebezpieczna, ale Ray Bennett wzruszył tylko ramionami i nie strząsnął ręki Brady’ego.
— Nie wierzę ci teraz, — rzekł, gdy byli już oddaleni o pół godziny drogi od „Czerwonego lwa“. — Dlaczego miałbyś pierw kłamać?
— Twój dobry humor już mnie zbyt złościł, oto cała prawda. Musiałem ci coś skłamać, żeby cię trochę doprowadzić do złości. Inaczej byłbym ja sam zwarjował.
— Ale czy to z Lolą jest prawdą?
— Naturalnie, że nie, — rzekł Brady pogardliwie. — Myślisz, że ona coś sobie robi z takiego człowieka jak ja?