Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/216

Ta strona została przepisana.

Ani się zaczyna! Lola to dzielna dziewczyna. Zapomnij o głupstwach, które powiedziałem, Ray.
— Zapytam ją sam, a ona mi nie skłamie.
— Naturalnie. Tobie napewno nie, — zgodził się Brady.
Zbliżali się teraz do wyznaczonego celu, zarosłej drzewami doliny między dwoma wzgórzami, a oczy Brady’ego szukały trzech uschłych drzew. Nagle ujrzał je.
— Chodź tam, opowiem ci wszystko, — rzekł. — Nie pójdę już dzisiaj dalej. Nogi mam tak poranione, że nie mogę zrobić kroku. — Poprowadził Ray’a między drzewa.
— Siadaj tu, chłopcze. Teraz będziemy pić i palić.
— Cała prawda jest właściwie, — zaczął Brady, gdy usiedli na trawie, — że Lola rzeczywiście bardzo cię lubi, chłopcze.
— Więc dlaczego powiedziałeś mi to wszystko?... Słuchaj!... — Ray odwrócił się.
— Co to było? — zapytał Lew. I on ledwo panował nad nerwami.
— Zdaje mi się, że słyszałem, jakby się coś poruszyło.
— Gałąź się ułamała, to pewnie królik, pełno ich tu jest, — rzekł Lew. — Nie, nie, Lola to porządna dziewczyna.
Wyciągnął butelkę z kieszeni, wyjął kubek, odkorkował flaszkę i potrzymał ją pod światło. — Porządna dziewczyna! — powtórzył nieprzytomnie. — I nigdy nie będzie niczem innem. — Nalał pełny kubek. — Wypiję za jej zdrowie... nie... Ray, ty wypij pierw!
Ray potrząsnął głową. — Nie lubię wódki, — rzekł.
Brady roześmiał się. — Dla człowieka jak ja, który się co noc marynował spirytusem, kiepski to widok. Ale jeżeli nie potrafisz znieść kieliszka whisky, kiedy pijemy za zdrowie Loli, to jesteś nędznym...
— Dawaj! — Ray wyrwał mu kubek, rozlał przytem nieco wódki, zaś resztę wypił jednym haustem i rzucił