powiedział mu coś ohydnego o Loli, a on widocznie zastrzeli! go.
Ray dziwił się, że myślał o Loli tak bez tęsknoty. Miłość jego wygasła. Trapiła go jedna tylko myśl, żeby ojciec i Ella nie dowiedzieli się o jego hańbie. Tego chciał im za wszelką cenę oszczędzić. Z niecierpliwością czekał końca procesu i chwili, gdy będzie mógł zniknąć z oczu ludzi. Na szczęście morderstwo nie zainteresowało nawet fotografów gazet prowincjonalnych. Ray pragnął tylko, aby wszystko skończyło się wreszcie, aby mógł rozstać się z życiem niepoznany. Był Jimem Carterem i nie miał rodziny ani przyjaciół. A jeżeli chciał umrzeć jako Jim Carter, to musiał też jako Jim Carter spędzić ostatnie dni. Dozorca zdradził mu, że od wyroku do egzekucji muszą wedle prawa upłynąć trzy niedziele. Kapelan odwiedzał go codziennie, podobnież jak dyrektor więzienia. Pukanie oznajmiało mu wizytę siwego urzędnika.
— Czy macie jakie zażalenia, Carter?
— Nie, panie dyrektorze.
— Czy życzycie sobie czegoś?
— Nie, panie dyrektorze, niczego.
Dyrektor spojrzał na stół, gdzie leżała nietknięta teczka do korespondencji, dawana zwykle skazańcom.
— Czy nie macie listów do napisania? Umiecie przecież pisać?
— Tak, ale nie mam nikogo, do kogobym mógł napisać.
— Kim wy właściwie jesteście, Carter? Nie jesteście zwykłym włóczęgą. Jesteście na to za dobrze wychowani.
— Jestem zupełnie zwyczajnym włóczęgą, panie dyrektorze.
— Czy dostajecie książki, których sobie życzycie?
— Tak, panie dyrektorze.
Dyrektor wyszedł.
Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/225
Ta strona została przepisana.